W ubiegłą niedzielę, ze świetną ekipą, pojechaliśmy na wycieczkę do Kotliny Kłodzkiej. Ekipa była „z łapanki”, tzn. Robert dał posta, że jadą – a ja zaproponowałam, że dołączymy i już. Mam już na koncie parę takich spontanów i tylko raz średnio mi się podobało, jak ekipa leciała 130km/h i wyżej. Nauczona doświadczeniem, teraz zawsze pytam o tempo wycieczki. Poza tym lubię jak ktoś za mnie obmyśla plan wycieczki, bo nie muszę się wtedy głowić, gdzie wyskoczyć na weekend 🙂 . A, że nikogo nie znam, to żaden problem, bo z motocyklistami jest łatwo znaleźć wspólny temat.
Robert trasę wyznaczył wyśmienitą, a podobała mi się szczególnie dlatego, że zawierała najlepsze, kręte trasy Kotliny Kłodzkiej, a do tego nie byłam na nich już kilka lat. Po przeprowadzce do Brzegu Dolnego już tak często w tamtych rejonach nie bywam, częściej za to zahaczam o Wielkopolskę.
Spotkaliśmy się w Strzelinie, gdzie czekali na nas: Robert z Wiolą, Tomek z Iwonką i Krzysiek oraz bliźniaczy Versys mojego (tylko żółty, taki jak chciałam mieć, ale nie pykło) i dwie sztuki Suzuki DL. Wynik 3:2 na korzyść Versysów 🙂 .
Ruszyliśmy w stronę Złotego Stoku, gdzie wstąpiliśmy na zapoznawczą kawę pod znaną kopalnią. Rozmowy z nową ekipą od początku kleiły świetnie, miałam praktycznie wrażenie, że się już znamy i dużo razem zjeździliśmy.
Po tej krótkiej pauzie pojechaliśmy na pierwszą partię zakrętów ze Złotego Stoku do Lądka Zdrój. Szczerze, to miałam jakieś obawy, że nie znam jeszcze Versysa na tyle, żeby płynnie pokonywać kręte trasy, ale miło się (nie) rozczarowałam. Szedł jak po sznurku, składał się jak chciałam i generalnie „uśmiech od ucha do ucha” miałam. Końcówka tej trasy jest nieco wyboista, ale jednak większość ma super nawierzchnię.
Kolejne winkle były na Siennej, znam te wszystkie zakręty, ale z pobocza 😀 , bo wielokrotnie oglądałam tam samochodowy wyścig górski. Sam podjazd jest ekstra, ale i później było świetnie, wąsko i zakrętami do Międzygórza, a następnie na obiad we Wrzosowej Przystani w Długopolu Dolnym, gdzie miał być nasz kolega z Versysem, ale się minęliśmy. Miejsce fajne, tylko świeżo usypana żwirem droga mnie zaskoczyła. Po pierwszym ratowaniu się przed glebą, pojechałam dalej trawiastym poboczem, a w drodze powrotnej z grząskiego podjazdu wyjechał za mnie Emil. Ja już jeden metalowy bark mam i więcej nie potrzebuje 🙂 .
Przez Zieleniec wyskoczyliśmy na chwilę na 8mkę, by dalej pojechać „Drogą 100 zakrętów”. Jak tam byłam ostatnio, to dziury w asfalcie zasłaniały mi te zakręty. Jednak sytuacja znacznie się poprawiła, miejscami jest nowy asfalt i można cieszyć się trasą. Oczywiście tłumy turystów wszędzie, a zwiedzali nawet skarpy przy drodze, bo jedno auto zsunęło się tam właśnie 🙂 .
Na koniec została nam trasa, którą też bardzo lubię – z Nowej Rudy do Bielawy, kręta przez las. Zmęczenie już dawało o sobie znać, dlatego zrobiliśmy krótką przerwę, żeby potem przez Przełęcz Tąpadła pojechać na wieńczący wycieczkę jabłecznik w fajnej knajpce. A my mieliśmy jeszcze godzinną trasę do domu.
Podsumowując – przejechałam tego dnia 470 kilometrów (mój tyłek to odczuł), wyjechaliśmy o 8 rano z garażu, a wróciliśmy o 19. Sama nie wiem, która droga podobała mi się najbardziej, ale wrócę na bank, jeszcze w tym sezonie, na Sienną, Zieleniec i do Bielawy.
Nowa ekipa była świetna, wesoła i zgrana, a do tego tempo jazdy też było dobre, dynamiczne, a nie za szybkie. Mam nadzieję, że jeszcze będzie okazja razem pojeździć, bo bardzo miło wspominam tą wspólną niedzielę!
P.S.
Z nowości to mam wskaźnik biegów, okleiłam sobie lekko kask i wymieniłam żarówki na białe (obecnie mam też tą pozycyjną wymienioną).
i jeszcze kilka zdjęć z wypadu na lody i w lawendę tydzień wcześniej: