23 kwietnia odbył się Wołowski Piknik Motocyklowy i z tej okazji zaprosiliśmy do siebie znajomych z Wrocławia. Spotkaliśmy się w sobotę, a w planie była oczywiście impreza z noclegiem (6 osób na na 45m2), dziewczyny miały lekcje Nordic Walking (jestem instruktorką), a faceci poszli w tym czasie na zajęcia garażowe. My wróciłyśmy dotlenione i „wysportowane”, a oni podpici, bo zakupy sobie zrobili na drogę… Oj, wesoło było!. Rano na szczęście wszyscy byli w stanie prowadzić swoje motocykle, więc się spotkaliśmy na zbiórce w Brzegu Dolnym i ruszyliśmy do Wołowa.
Na punkcie pośrednim też było dużo motocyklistów i taką już konkretną bandą dojechaliśmy na miejsce. Znalazł nas potem jeszcze kolega z Wrocławia. Organizator raczej się nie spodziewał takiego tłumnego przybycia na paradę, chyba nikt się nie spodziewał… Pojechaliśmy na wspólną, kilkunastokilometrową przejażdżkę, a patrząc do przodu i w lusterka, to początku i końca tej parady dostrzec się nie dało!
Sam plac imprezy nie był duży, ale większość motocyklistów i tak się rozjechała w różne strony po paradzie. W planie były koncerty, konkursy i pogadanki. Nigdzie nie znaleźliśmy kawy, to poszliśmy do restauracji obok, gdzie, jak się okazało, poznaliśmy organizatora pikniku i parę motocyklistów „Powsigirki”, którzy mieli coś pod scena poopowiadać o podróżowaniu. I tak od słowa do słowa się okazało, że i ja mam coś opowiedzieć, jako lokalna motocyklistka. To było wprawdzie nieporozumienie w rozmowie na messenger, ale jak już tak wyszło, to trzeba było przyjąć to wyzwanie.
Stwierdziłam, że raźniej mi będzie z innymi motocyklistkami, więc poprosiłam o wsparcie koleżankę Martę, która jest instruktorką nauki jazdy i jeszcze jedną, która się wymigała w ostatniej chwili. Stresik przed publicznym wystąpieniem lekki był, bo przygotowania zero, ale może i dobrze, że wywołane zostałyśmy znienacka, bo stres w oczekiwaniu potrafi jeszcze się rozbudować. Ostatecznie coś tam opowiedziałam o tym, że warto zostać motocyklistką i nie ma co się przejmować przeszkodami do tego celu. A także o tym, że ja już teraz nie umiem jeździć jako „plecak”, bo wtedy przeżywam prawdziwe katusze.
Ogólnie dzień był udany, nowe wyzwanie zaliczone, a i towarzysko był to bardzo udany weekend.