Im bliżej weekendu, tym temperatury mniej rozpieszczały, a w niedzielę byłam zapisana na wycieczkę do Zagórza przez „walimskie patelnie”. Już jadąc w Kotlinę Kłodzką widziałam zaśnieżone góry po tamtej stronie, więc nie wróżyło to nic dobrego… Zagadałam kolegę Maćka z Wałbrzycha i on potwierdził, że warunki słabe na motocykl, a już na pewno na tamtą trasę i na moje umiejętności. Jedna rączka popsuta, więc nadmiernie nie ryzykuję i odwołałam swoje uczestnictwo (a 20 maszyn się nazbierało!).
Zasiałam niechcący ziarno niepokoju w znajomych, którzy też postanowili nie wybierać się w góry – to potrzebny był plan awaryjny na cieplejszą nieco niedzielę. W czasach facebooka te na szczęście powstają bardzo szybko i wieczorem już zbierał się nowy zespół na wycieczkę do siedziby Cystersów w Henrykowie, pod orła w Ziębicach i na koniec – krzywa wieża w Ząbkowicach Śl. Ekipa wyjeżdżała z Wrocławia, a ja dołączyć miałam już w Henrykowie. W sobotę wieczorem zaczęło się od 5 chętnych, a skończyło na 15 maszynach! Czyli, jak stwierdził kolega – powyżej 10 to już terror na drodze 😉 . Nie było jednak tak strasznie, bo zrobiła się lekka „selekcja naturalna”, czyli perszingi poleciały przodem, a ogon (w tym ja haha) się ciągle gdzieś gubił… Już we Wrocławiu zgubiło się dwóch kolegów, co nas potem znaleźli w Henrykowie 😉 .
Udało się nam załapać na godzinne zwiedzanie w Henrykowie – nie było w planie, ale pan od biletów jak zobaczył taką bandę, to sam nas zagadał i przewodnik się dla nas znalazł. Wnętrza były piękne, zachowane i odrestaurowywane, a najfajniejsze było to, że można było wszystkiego dotknąć i nawet zasiąść w bardzo starym fotelu. Pan przewodnik był młody i miał spore poczucie humoru, choć zastanawiałam się nad trudami tej pracy – bo jak tu się śmiać z dowcipu, który się opowiada setny raz 😉 . Ale on dawał radę, łapał fajnie kontakt i całkiem ciekawie opowiadał. Polecam każdemu, kto tam nie był!
Fotki moje i Magdy:
Kolejnym punktem programu był ziębicki orzeł, czyli największa, ceramiczna figura w Europie i od wczoraj miejsce startu najdłuższej, pieszej pielgrzymki motocyklistów za jedzeniem. Bo najpierw wdrapaliśmy się do orła, a potem, żeby nie jeździć w kółko – pieszo poszliśmy na pizze. Szliśmy i szliśmy, i szliśmy, a pizzeria ciągle była za 200 metrów 😉 i na koniec się okazało, że… jest zamknięta! W jedną stronę humory jeszcze dopisywały, a z powrotem – pod górkę, w tych wszystkich ciuchach i z kaskiem (niczym z koszyczkiem wielkanocnym) to tak, jakby ktoś z nas spuścił powietrze. I to nie był koniec szukania jedzenia, bo kolejna knajpa miała wesele i przyjęła nas dopiero trzecia (ku przerażeniu pracujących tam, aż dwóch pań).
Pamiętniki z restauracji: „To miała być leniwa, jak zwykle niedziela. Trzy kawy i do domu. Aż tu nagle, grzmot z jasnego nieba! Jeden, drugi, 15! O rany! To nadjechały „Głodne Wilki” !”
No i laba się skończyła, panie musiały się uwijać i chyba miały utarg tygodnia 😉 , a ostatnią pizzę dostaliśmy z głośnym westchnieniem ulgi…
Ekipa była świetna, poczucie humoru dopisywało. Na wycieczce była też Magda, Jakub od TDM i Marcin (który kupił ode mnie plecak, gadaliśmy ze 2 godziny i zakończyło się tym, że załatwi mi miejsce parkingowe dla Pomidora we Wrocławiu – super! 😉 ). Musiałam się wcześniej urwać do domu, przed ostatnim punktem wycieczki (krzywą wieżą), bo było już późno i moja ręka też nie dawała rady.
Filmy Łukasza i Rafała:
https://www.youtube.com/watch?v=YIlNqJCDPeY&feature=share
p.s. Niestety nie poprawiłam swojego rekordu czasu jazdy, ponieważ na początku tygodnia trafiłam na najgorszego rehabilitanta (z okresu ostatnich 3 lat), który bardzo nadwyrężył mi rękę. Teraz ze 2 tygodnie zajmie mi powrót do sprawności sprzed jego interwencji…
p.s. „Głodne Wilki” to jedynie parodia nazwy „Nocnych Wilków”, nie mamy stałej grupy wypadowej 🙂