W lutym, jak na zamówienie pojawiały się sobotnie okienka pogodowe. Temperatura w okolicy 10 stopni na plusie zachęciła mnie do porwania motocykla na małą przejażdżkę. Oczywiście z zachowaniem wzmożonej ostrożności, bo piaskarki zostawiły na asfalcie sporo zanieczyszczeń, na szczęście głównie przy poboczu, więc było w miarę bezpiecznie.
Brakowało mi dźwięku motocykla, wkręcania się na obroty i przyspieszenia. Rumakowałam jednak bez szaleństw, bo powiem Wam, że po takiej zimowej przerwie moja czujność na zagrożenia w mieście (gdzie dzieje się dużo) była jakaś zaspana. Zrobiła rundkę po okolicy i zawiozłam buty Sidi do szewca na wymianę podeszw (producent je sprzedaje). Wcześniej się tego szewca naszukałam, bo nikt nie chciał się takiego wyzwania podjąć. Pomogli inni motocykliści, co już mieli ten problem i na Psim Polu we Wrocławiu szewc mi pięknie te podeszwy wymienił.
Zimowa jazda nie porywa, bo oczy łzawią, widoki to jedynie szare i bure badyle, zamiast drzew i traw. A do tego naklejka przeciw parowaniu szybki jakoś się zmatowiła i zaczęła ograniczać widzenie. Na wiosnę planuję zmianę kasku i z pewnością będzie to model z pinlockiem. Nie kupię już kasku w ciemno, jedynie taki, w którym mi będzie dane wcześniej się przejechać.
Życie uczy pewnych rzeczy, min. tego, że wygląd kasku i wygoda po założeniu to nie wszystko. Przewiewność, głośność, jakość blendy, parowanie – to sprawy, których w sklepie się nie przetestuje. Wadą mojego kasku Shark Vision R2 jest to, że pinlocka nie ma (warstwa antyparująca działa tylko kilka miesięcy), a po 2 latach stał się bardzo głośny i przewiewny. Ból zatok od przeciągu i głowy od szumu w kasku gwarantowany! Na początku był idealny i bardzo, bardzo dopasowany, teraz to porażka…
A ostatni weekend spędziłam z Emilem w Krakowie, mieliśmy tam jechać motocyklami, ale stanęło na samochodzie i całe szczęście, bo poranki były bardzo zimne. Miasto mnie zachwyciło swoimi zabytkami i odrestaurowanymi budynkami rynku. Sam Wawel też robi wrażenie opływającym bogactwem. Nie udało nam się jedynie dostać do komnat królewskich, bo limitowana pula biletów się skończyła. Przynajmniej jest pretekst, by do Krakowa wrócić!
Nie mam tez zdjęć z Katedry Wawelskiej, bo ich tam po prostu nie można było robić. A tu Kraków wieczorową porą: