W sobotę umówiłam się na latanie z Magdą, o której już Wam opowiadałam. To ona wpadła kiedyś do mnie zobaczyć, czy Honda Vigor do niej pasuje, zakochała się od pierwszego wejrzenia i wyjechała z postanowieniem zakupu. Nie było łatwo takiego znaleźć, ale zimą przywiozła do garażu swojego Pomidora, tyle, że niebieskiego 🙂 . Na imię ma Wiktor. Magda po raz pierwszy w ten weekend miała okazję na nim dłużej pojeździć. A, że jej mąż jest chwilowo bez motocykla, to była to też okazja do babskiego wypadu na bliźniakach.
Doświadczenie w jeździe ma, bo latała 125 Varadero, ale Vigor chodzi własnymi ścieżkami – o czym miała okazję się przekonać w praktyce 🙂 . Sama to machanie biegami przerabiałam: ciągłe (nieco chamskie) upominanie się o niższy bieg, zrywanie tylnego koła przy zbyt szybkiej redukcji, zwalnianie do skrzyżowania i ruszanie TYLKO (i wyłącznie) z jedynki (nawet jak się nie zatrzyma). Ot taki ich urok… To motocyklista musi się przestawić i dopiero wtedy odczuje radochę z jazdy. A frajda jest, bo dziury mu nie straszne, mocy nie brakuje i wygoda jazdy jest (bynajmniej w tempie krajoznawczym, bo za „goły” jest na większe prędkości). Gdyby mi teraz ktoś kazał wrócić na 125 – to bym się chyba popłakała 😉 .
Mogłyśmy sobie też porównać, co mamy fabryczne i co lepiej zachowane. Magda ma nową, wyprofilowaną kanapę, ja nie mam fabrycznych lusterek i kierunków z przodu (pewnie z powodu tej gleby, co wgniotła lekko bak z jednej strony). Magdy silnik wygląda lepiej wizualnie, a u mnie w lepszym stanie są plastiki. Obroty jałowe i na ssaniu mamy identyczne.
Fajnie się razem latało, kierowcy byli grzeczni i jak nas wyprzedzali – to zawsze z dużą rezerwą. Uśmiałyśmy się, jak za wszelką cenę wyprzedzał nas chłopaczek na sportowej 125-tce (teraz liczę na Waszą wyobraźnię: buty Pumy, jeansy, gołe plecy, że prawie „rowek” widać, kurtka wiatrówka). Dojeżdżałyśmy do krzyżówki, gdzie ustąpić trzeba pierwszeństwa, a on się wkręcił na maxa, żeby na tych kilku metrach nas wyprzedzić, trąbnąć sobie (nie wiem, czy za wolno jechałyśmy, czy pozdrawiał, czy podrywał hehe) i mało nie wyglebić przy ostrym ruszeniu na zasyfionym asfalcie. Pokazał nam, dziewczynom, jak się jeździ! Szacun! 😉
Przewiozłam Magdę różnymi, krętymi drogami. Starałam się tymi lepszymi, ale zdarzały się fragmenty, gdzie enduro mogło się wykazać. Mijałyśmy wiele zakrętów z naniesionym piachem i przy większych prędkościach mogłoby tam być gorąco. Tam gdzie robią nowe asfalty, to pobocza wysypują takim luźnym żwirem i on też potrafi na zakrętach zostać.
Magda nie widziała zamku w Kamieńcu Ząbkowickim to obowiązkowo ją tam zabrałam, a potem polatałyśmy między jeziorkami (które przy tym wietrze zupełnie jak morze wyglądały). Magda była bardzo zadowolona z wyprawy, razem zrobiłyśmy 60 km, a ja jeszcze sama ok. 25 km – także mam swój nowy rekord! Trochę go odchorowałam, bo ręka padła bez sił, ale mam zawsze w rezerwie żel przeciwzapalny, który reanimuje mi ją – także dało się żyć 😉 . Niedziela była bardzo mroźna, więc tym bardziej cieszyłam się z dobrze wykorzystanej soboty!
p.s. A Maciek – jeden z poprzednich właścicieli Pomidora kupił sobie KTM’a Duke 390 i też ma mnie z nim odwiedzić. Myślę, że super by mi leżał taki model. Może będzie okazja się przekonać? 😉