Myczkowianka wita nas!

Urlop, urlop i po urlopie… Z pół roku żyłam marzeniami o zdobywaniu Bieszczad, tydzień urlopu zleciał bardzo szybko i znów szara rzeczywistość. Zaraz, zaraz! Jaka szara!?? Mam głowę pełną wrażeń z cudnego urlopu i uśmiech od ucha do ucha! Warto było wybrać się w Bieszczady, zasmakować tych zakrętów, widoków i towarzystwa. To zdecydowanie mój najlepszy urlop motocyklowy do tej pory (liczę jeszcze na lepsze! 🙂 ) Sporo fotek umieściłam na facebooku, ale i tutaj, po kolei wszystko opiszę i zobrazuję.

20160710_122419Zaczynamy od pierwszych dwóch dni czyli wyjazdu w Bieszczady. Do pakowania się użyłam 70 litrowej torby, takiej zwykłej turystycznej. Motocykl należy do Yamahy, więc nie było sensu inwestować w kufry do niego. Torbę umieściłam na tylnym siodełku i unieruchomiłam dwoma gumami bagażowymi, i dwoma siatkami (pamiętajcie, że siatki mają różne wymiary, gdy kupujecie je na allegro – bo potem można się zdziwić 🙂 ). Zrezygnowałam z plecaka, bo w takiej torbie jest wygodniejsze zapinanie – wzdłuż, które pomaga w sytuacji, gdy trzeba coś znaleźć i szybko wyjąć. 70 litrów to sporo, więc nie musiałam się ograniczać z pakowaniem, a na koniec udało mi się jeszcze wcisnąć letnią kurtkę z siatki i rękawice letnie.

Muszę przyznać, że to była bardzo dobra decyzja, która ratowała mnie przez kolejne dwa dni okropnych upałów w trasie. Jeżeli kiedykolwiek chcecie podróżować w upałach, to taka kurtka ratuje życie! Serio, bo nic tak nie męczy (bynajmniej mnie) jak upał w kurtce z membraną, w której człowiek przy pewnej temperaturze czuje się jak w reklamówce. Szybko traci siły i koncentrację, a dalsza jazda staje się męczarnią. Nic takiego się nie stało, bo w trasie zmieniłam kurtki i jechałam w cudownym komforcie termicznym.

Wkurzało mnie jedynie oblężenie na drogach, bo jechaliśmy najszybszą trasą, czyli z Wrocławia przez Gliwice, Tychy i Kraków, a pierwszy nocleg zaplanowaliśmy w Oświęcimiu. Nie było pięknych widoków, serpentyn i pustych dróg, jedynie świadomość, że ta właśnie droga zaprowadzi nas do celu, gdzie to wszystko znajdziemy. Wyruszyliśmy wczesnym popołudniem i wieczorem do Oświęcimia dotarliśmy. Nasza ekipa liczyła: dwie motocyklistki (mnie i Magdę), trzech motocyklistów (Emila, Andrzeja i Pawła, aż z Olsztyna), i jedną pasażerkę – Asię. W Oświęcimiu towarzyszyła nam też Maja, która jednak nie mogła ruszyć z nami dalej, bo wzywały ją obowiązki przy organizacji wrocławskiej rundy MotoGymkhany.

Mieliśmy też w planie zwiedzanie głównej „atrakcji” Oświęcimia, jednak zabrakło nam na to, dosłownie pół godziny i postanowiliśmy, że przyjedziemy tam jeszcze raz w któryś weekend. Szczególnie, że dość fajnie trafiliśmy z noclegami „Pod Orzechem”, gdzie było tanio, czysto, z kuchnią i łazienką w pokoju oraz sklepem obok (i TV, bo akurat był finał piłki kopanej, a dla niektórych to widowisko „obowiązkowe” hehe). Reszta spędziła czas na pogaduchach przy piwku.

Andrzej miał jeszcze mały problem, bo przy parkowaniu zszczepiły się kufry z dwóch motocykli i jeden z nich stracił mocowanie. Potrzebne były nity i nitownica. Na szczęście miałam telefon do motocyklisty z grupy FreeOświęcim, który nakierował nas na Castoramę, a nitownicą poratował właściciel noclegowni i mogliśmy spokojnie ruszać rano w dalszą drogę. Bez większych przygód (no może nie licząc połamania ławki podczas obiadu w Jaśle hehe) osiągnęliśmy wieczorkiem upragniony cel i zameldowaliśmy się w Myczkowiance. Marcina „Obcego” – właściciela Myczkowianki poznałam na mojej wycieczce po zamkach opolskich. Jak to w gościnie u motocyklisty i jego rodzinki – lepiej trafić nie mogliśmy! Super klimat, świetne jedzenie i przewodnik gratis! 🙂 Ale o tym w kolejnym wpisie…

CDN