Moja Honda Gymkhana

Piszę nadal jedną ręką, bo jaka służba zdrowia jest – to większość wie i nadal czekam sobie na poskładanie ręki. Praktycznie w szpitalu sobie mieszkam, jedzenie przychodzi, goście przychodzą, tylko ten ból w nocy jest nie do zniesienia! Dziś zobaczyłam rączkę na rtg no i ciut się zepsuła, wisi tak jakoś w powietrzu prawie…

Ale napisze coś może o Honda Gymkhana, zanim narkoza wykasuje mi pamięć 😉

W piątek jeszcze chwilę ćwiczyłyśmy z Elizą, ale bez szaleństw by zachować siły na weekend. Jak wstałam rano to oczywiście brzuch lekko mi się na guzełek z nerwów zawiązał – bo nadszedł oto dzień, na który tak długo czekałam. Zjadłam lekkie śniadanie i wyruszyłam pod Magnolię, gdzie miały być zawody i czekać miała Eliza. Jak dojechałam, to się lekko spięłyśmy jakimś wpisowym 50 zł, ale się okazało, że to tylko kaucja za kamizelkę. Po znalezieniu bankomatu, wpisałyśmy się na listę uczestników w ostatnich minutach. Ja dostałam numer 6 a Eliza 56.

Zobaczyłam ten tor to dopiero się spięłam, wielki plac i mnóstwo słupków. Nawet zaczęłyśmy obmyślać strategię ewentualnego wycofania się w dniu kolejnym… No ale jak wiadomo – strach wielkie ma oczy i ten tor – to było kilka prostych torów treningowych na których ćwiczyliśmy w grupach. Na początku szło mi to trochę słabo z tych nerwów, hałasu i chaosu. Ale z czasem potraktowałam to z uśmiechem i było już OK. Na szczęście widownia nie stresowała, bo było jej niewiele.

No i w przerwie między treningami poszłam na jazdy skuterkiem Hondy. Nigdy niczym takim nie jeździłam – to chciałam spróbować (nie, to jeszcze nie wtedy była ta nieszczęsna gleba). Trochę śmiesznie się jechało, bo powoli przyśpieszał, ale tor jazdy miał zbliżony do motocykla.

Druga połowa dnia to znów treningi, ale po zjedzeniu obiadu i w takim upale – szybko się zmęczyłyśmy. Motocykl Elizy od rana jechał na jednym garze, to się zwinęłyśmy szybciej, by zdążyła do mechanika i by się trochę na dzień zawodów zreanimować.

Kolejny dzień rozpoczął się od odprawy, gdzie się okazało, że mam numer 6 to jadę już na początku i nie podpatrzę jak trasę pokonują inni. Potem dali plan trasy do przespacerowania się i na moje szczęście był możliwy do zapamiętania ;-).

Pojechałam na pola treningowe i jednak spięcie jakieś miałam, bo wiedziałam, że mogę skręcać lepiej. To tylko podniosło próg zdenerwowania. Próbowałam się wyciszyć i głęboko oddychać, tłumaczyć sobie, że to tylko zabawa! Stanęłam na starcie i do roboty!

Wystartowałam i od razu obrót 360 stopni, potem kombinacja slalomów, jakaś taka zatoczka i znów slalomem do mety. Nawet mi to poszło jakoś i niestety chyba się wyluzowałam na koniec, bo nie z tej strony co trzeba objechałam ostatni słupek!. Próbowałam go poprawić, ale ciężko było się szybko obrócić. Czas był słaby. Ostatnia nie byłam, ale motywacja poprawienia się w drugim przejeździe wzrosła o 100%!

Potem się okazało, że pierwszy przejazd pomyliły też inne dziewczyny z Wrocławia, łącznie z Elizą. Także nie byłam wyjątkiem, no ale chwilę później się nim stałam! Jako, że jazda skuterem wyszła mi w sobotę, to odważyłam się też w niedzielę. Namówiłam też kolegę, który wykazał się taką fantazją w tej swojej pierwszej jeździe, że płakałam ze śmiechu. Potem przyszła kolej na mnie… przed zakrętem hamuje, pochylam się i w tej samej sekundzie lecę… z łoskotem na ziemię. Najpierw leci moja wyprostowana w bok ręka i potem ja na nią… całym ciałem i kaskiem…

Skuter zgniótł mi nogę, ale wyciągnęłam ją całą, więc myślałam, ze jest OK. Trochę bolało mnie ramię, więc jak mnie podnosili to poprosiłam o zrobienie tego z lewej strony. Pierwsze o czym myślałam to: „trochę boli, ale dam radę ten drugi przejazd”. Pani z pomocy medycznej pytała, czy ktoś mnie zawiezie do szpitala i prowadziła na zaplecze. Ale nagle zobaczyłam czarne plamy przed oczami, zdążyłam powiedzieć, że „chyba mdleję” i ugięły mi się nogi. Od tamtej pory wszystko słyszałam, ale w tym nie uczestniczyłam. Nawet powiedzenie tak/nie czy pokiwanie głową było dla mnie wyzwaniem. Dostałam ketonal do żyły i czekaliśmy na karetkę.

Potem rtg i już płakałam z bólu, gorszy był tomograf – poszła w ruch morfina i wtedy mi było wszystko jedno… Już wiedziałam, że nie jest kolorowo i samo się nie naprawi… Co właściwie zrobiłam na tym skuterze? Nie wiem ani ja, ani obserwatorzy. Powstały 2 teorie: zblokowałam hamulcem przednie koło lub złożyłam go zbyt mocno (jak to robię motocyklem). Mam fotki z tej jazdy sobotniej na telefonie, jak kiedyś stąd wyjdę – to dorzucę.

Na szczęście w ostatnim czasie poznałam wielu fajnych ludzi, którzy jak nikt inny, potrafią wspierać mnie w tym trudnym czasie. Dziękuję 😉