Mam nową apkę z pogodą, która jednego dnia uratowała mnie przed katastrofą, a drugiego rzuciła w ulewne deszcze. No co za małpa! 😉 Do Kotliny Kłodzkiej miałam jechać w piątek popołudniu, było piękne słonko i 17 stopni, więc ciężko było wysiedzieć w robocie. A tu moja nowa apka „krzyczy”: ulewa, pompa, nigdzie nie jedź! No i skubana miała rację. Przełożyłam wyjazd na sobotę po 10, bo od 11 miało wyjść słoneczko.
Wstałam rano, śniadanko i ruszyłam, choć szczerze mówiąc, ani trochę nie wyglądało to niebo na przyjemnie rozsłonecznione, ale skoro prognoza wie lepiej… Ruszyłam i nic nie widzę! Masakra jakaś! Moja szyba nigdy tak mocno nie parowała! Może czasem, jak się zatrzymałam w deszczowy dzień, ale nie tak, że kompletnie nic nie widać. Wyciągnęłam podbródek z kasku i schowałam do kieszeni, zrobiło się głośniej, zimniej, a szyba nadal biała!
Trzeba było ją otworzyć na 1/3 wysokości i nie muszę mówić, jak mi było z tym przyjemnie? Przy tych, może 9 stopniach temperatury? Mam na szczęście polarową kominiarkę (taką z dużym otworem, bo inne zaparowują mi okulary). Przez miejscowości było spoko, ale na trasie jechałam do 85 km/h, żeby nie zamarznąć. Świat widziany przez lekko mleczną szybkę był taki miękki i przytulny, szkoda, że tylko pozornie 😉 .
Jak już przyzwyczaiłam się do tej niekomfortowej sytuacji – to usłyszałam pierwsze kap, kap na daszek kasku. Chwilą potem była już ulewa! I nie jedna, ale trzy! Parę kilometrów deszczu, parę bez i od nowa. Kask zaparowany od środka + deszcz na zewnątrz – normalnie sytuacja, jak z dreszczowca…. yyyy deszczowca? 😉
Najpierw się wkurzałam, opony trzymały – to nie zwalniałam zbytnio, żeby szybko chmury deszczowe wyprzedzić. Potem było mi już wszystko jedno, bo i tak byłam mokra, w butach miałam wodę (dziękuje Wam „cudne” buty Forma Simo, które macie membranę jedynie w teorii! O rozklapaniu skóry nie wspomnę, bo po roku to kapcie mam, nie buty), palce u rąk też zamarznięte, aczkolwiek rękawice membrany nie mają, a nie przemokły! Ciuchy Probikera dały radę, tylko spodnie nieco dołem przemokły.
Moje kolejne zakupy to uniwersalny pinlock, pokrowiec wodoodporny na buty i coś do oczyszczania szyby z wody: wycieraczka w sprayu, albo nakładka gumowa-wycieraczka na palec. Dojechałam do domu, zrzuciłam mokre ciuchy, zawinęłam się kocem i przytuliłam do termoforu. „Nic mnie dzisiaj nie wyciągnie z tego koca!” – pomyślałam. Nic, chyba, że Rajd Dolnośląski! 😉
Przyjechał brat i obczailiśmy harmonogram rajdu, że zdążymy jeszcze na jeden nocny odcinek. Jak dotarliśmy do lasu, gdzie była fajna partia zakrętów, to było już całkiem ciemno! Dobrze, że latarki w telefonach są, a i ognisko na skarpie kibice rozpalili. Był klimacik 😉 . Zupełnie zapomniałam już, jak fajnie jest na nocnym odcinku. Dźwięki przecinają ciszę, a reflektory rozświetlają ciemności, wszystko jest intensywniejsze, nawet zapachy. Wada jest tylko taka, że nie widać, która załoga jedzie, co najwyżej po tylnych lampach – model rajdówki można rozpoznać 😉 . Wracając z odcinka trochę się pogubiliśmy i mieliśmy okazję poczuć się jak rajdowcy, wracając po ich trasie. Po drodze zatrzymała nas rajdowa załoga, która z powodu awarii została przy drodze, bo skończyły się im… papierosy 😉 .
Następnego dnia na oglądanie rajdu umówiłam się z Andrzejem (mężem Magdy), który widząc te 2 poranne stopnie na termometrze, wybrał auto zamiast motocykla – nie dziwię się! Ogarnęłam mapki i już wiedziałam, gdzie pojedziemy docelowo, jednak wybór miejsca do oglądania zawodników, zawsze jest dla mnie spontanem. Szliśmy dość długo odcinkiem i buty solidnie obkleiliśmy błotem z pola, zanim wybraliśmy „to” miejsce. Okazało się, że miejsce było strzałem w dziesiątkę, najpierw kawałek dalej z drogi wypadła zerówka, a potem kolejne załogi jechały tam dość widowiskowo, a kolega miał okazję to uwiecznić:
Fot. Andrzej Turczyn
Rajd tak się fajnie poukładał, że mieliśmy 30 minut przerwy na tosty i ciasto u mojej mamy, po czym udaliśmy się na kolejny odcinek. Oryginalne pojazdy poruszały się też polami:
A na koniec pojechaliśmy na miejski odcinek w Kłodzku, gdzie byli też inni motocykliści z Wrocławia.
Po wycofaniu aut WRC, rajdy znacznie straciły na swojej widowiskowości, jednak teraz, gdy jeżdżą eRki, to czołówka prezentuje się całkiem agresywnie. Nie jeżdżę już za rajdowcami po całym kraju, ale jak mam rajd czy wyścig w okolicy – to z pewnością mnie tam spotkacie!
p.s. Musiałam umyć na szybko motocykl po tych ulewach, bo ubłocony był strasznie. Poprosiłam też mamę, by uszyła mi osłony na handbary z materiału wiatroodpornego i wyszło jej to całkiem nieźle. Tylko muszę dołem materiał złapać ciaśniej, bo nieco furgocze. Wracałam już po zmroku do Wrocławia, ale ręce dowiozłam cieplutkie!