Ubiegły weekend nie był zbyt sympatyczny pogodowo, temperatury poniżej 10 stopni i bardzo silny wiatr. Mój Dziabąg (ER6) na wietrze zachowuje się dosyć stabilnie, dopiero konkretny podmuch jest w stanie nieco przestawić motocykl. O ile stała siła i kierunek wiatru pozwala motocykliście się do niego dostosować, to jednak każda zmiana kierunku drogi – powoduje zmianę tych parametrów. Dlatego przed każdym zakrętem staram się wyczuć, czy wiatr mi w jego pokonaniu pomoże (wtedy pochylenie mniejsze) czy będzie przeszkadzał (wtedy większe). Najtrudniejsze jest mijanie ciężarówki (przy wietrze od lewej strony), a już chyba najgorsze jest jej wyprzedzanie (przy wietrze od prawej). Wtedy podmuch jest tak silny na końcu manewru, że trzeba zachować zimną krew, bo inaczej rów będzie blisko…
A wszystko zależy od rozłożenia masy w motocyklu, im jest ten środek ciężkości niżej, tym fajniej moto zachowuje się na wietrze. Nie do końca ma to związek z ogólną wagą motocykla. Jeździłam leciutką MT03, która na wietrze ani drgnęła i cięższym Pomidorem (Honda Vigor 650), który nawet przy średniej sile wiatru tańcował po pasie, przechylał się, a momentami miałam wrażenie, że złapałam kapcia bo się wcale nie słuchał.
Już nie wspominając o tym, że zimny wiatr o dużej sile potrafi wcisnąć się w każdy zakamarek ubrania, a nawet pokonać membranę. Wróciłam z weekendu rozdygotana z zimna i konieczna była terapia kocykiem i polopirynką.
A w sobotę pojechałam obejrzeć Rajd Świdnicki, tak z sentymentu, bo to kiedyś była moja pasja. Jednak odkąd odkryłam motocykle, to moje życie się nieco zmieniło (a raczej kompletnie hehe). Wybrałam sobie odcinek w Jugowie, ale na pierwszy przejazd nieco się spóźniłam, więc przeniosłam się do Woliborza, by potem znów wrócić do Jugowa na kolejny OS. Najwięcej frajdy sprawiło mi zobaczenie rajdówek z dawnych lat w historycznej odsłonie rajdu. I te ich brzmienie! Czad!