Nasze wycieczki zwykle były niedzielne, jednak temperatury przewidywane na weekend przekonały mnie (i słusznie), żeby tym razem polatać w sobotę. Wstępnie czas miał Tomek, Emil i Marcin, więc ekipa prawie była, pozostało więc wymyślić sobie jakiś cel. Po rozmowie z Tomkiem zdecydowałam, że ruszymy w województwo opolskie, bo górskie drogi, choć nęcą krętością – to temperaturowo mogą być ciężkie do wytrzymania. Wygooglowałam, co tam w opolskim zobaczyć warto i wyszło na to, że mają tam wiele fajnych zamków i pałaców – mapka planowanej wycieczki.
Dałam info na Grupowe Wypady Motocyklowe i Wrocławskie Ślimaki, żeby zebrać więcej osób, jednak wieczorem plan nieco podupadł. Najpierw Tomek musiał pójść do pracy w zastępstwie chorej koleżanki, a potem się okazało, że chory jest też Marcin, który miał wycieczkę z Wrocławia i później, po nawigacji prowadzić. Spytałam więc na facebooku, czy ktoś się ze mną planuje wybrać i na szczęście jakiś odzew był! Z Wrocławia zorganizowała się grupa 4-ech motocykli, a 5-ty miał dołączyć pod pierwszym zamkiem + ja i Emil na litrze w Złotym Stoku. Ekipa wyszła zróżnicowana, ale tym razem nie mieliśmy 125-tek, ani skuterów – to tempo było nieco szybsze.
Wycieczka była totalnie w ciemno, zamki stanowiły dla mnie jedynie punkty na mapie, które mieliśmy zaliczyć, a przy okazji trochę poznać opolskie województwo, które (jak się okazało) bogate jest w piękne, aczkolwiek w większości zaniedbane dwory dawnych książąt opolskich. Całe szczęście, że Kazek z nawigacją do nas dołączył pod Grodkowem, bo jazda po mapie byłaby dosyć wymagająca – niektóre zamki były poukrywane w małych miejscowościach i uliczkach.
Pogoda ścięła zieleń drzew nadzwyczaj szybko, jeszcze tydzień wszystko było żywe, a tydzień później już suche, brązowe liście wiszą i spadają z drzew. Smutno… bo to oznaka końcówki sezonu, a pocieszenia w pięknych kolorach złotej jesieni niestety nie doświadczyłam. Jedyna nadzieja w tym, że spadek temperatur jest chwilowy i jeszcze powyżej 10-12 stopni będzie, bo wtedy ta wycieczka nie będzie ostatnią. Z powodu temperatur skróciliśmy też czas jazdy, ruszyliśmy ze Złotego Stoku bliżej 12, a już po 16 rozpoczęliśmy odwrót i to było nawet zbyt późno, bo ostatnia godzina jazdy była dla mnie już nieprzyjemnie zimna.
Rozpisałam się w tym wstępie – pora przejść do konkretów! Wyszłam rano na dwór i pomyślałam: „kto do cholery wymyślił wycieczkę w taki, zimny dzień?!” 😉 No dobra przewinę jeszcze kawałek… Wyjechałam na spotkanie chłopaków z Wrocławia, którzy czekali na mnie przy kopalni w Złotym Stoku. Ekipa bardzo sympatyczna, fajnie się zgrała, choć była z łapanki hehe. Brakowało tylko litra i jeden z nowych kolegów zaoferował, że po litra skoczy 🙂 . A chodziło oczywiście o Emila na litrowym Kawasaki, który chwilę później do nas dołączył. Plan był taki, że… go nie było, ale na początek CPN i droga do Grodkowa, która wyglądała na prostą do ogarnięcia.
Najpierw prowadziłam ja (komentarz był taki: „no tak, tyle chłopa, a baba prowadzi, jak zwykle!” hehe), potem Emil podwiózł nas do wypasionej katedry w Nysie i dalej do Grodkowa (w Nysie podobało mi się też rondo ze starą wieżą na środku). W Grodkowie zostaliśmy chwilę na parkingu, bo Marcin umówił się na obejrzenie 125-tki dla żony od lokalnego motocyklisty. Śmialiśmy się, że jak podjedziemy taką bandą (wytypowałam nawet najgroźniej z nas wyglądającego), to sprzedający będzie mówił tylko prawdę! 🙂 Odbyły się jazdy próbne, stan był dobry i cena dobra, więc pewnie dobiją targu.
W tym samym czasie szukał nas Kazek, przekonany, że jedziemy do Grodkowa tą drogą z mapki (bo na logikę – po to robi się mapkę, żeby tak potem jechać, no ale blondynka grupę prowadziła hehe) i musieliśmy mu udzielić wskazówek, jak ma nas odnaleźć. Potem już zgodnie z planem i po wytyczonej trasie w nawigacji Kazka, ruszyliśmy na poszukiwanie zamków.
1. Pałac w Jędrzejowie
Kazek odnalazł go wcześniej i mówił nam, że dziwne odgłosy stamtąd dochodzą. Ale dziwnie to dopiero było, jak tam wszyscy podjechaliśmy, bo wzbudziliśmy wiele zainteresowania wśród mieszkańców tego budynku, a nie wszystko było z nimi w porządku… Kazek ciągle gadał do siebie (telefon na bluetooth) to stwierdziliśmy, że chyba go tam zamkną też 😉 .
Pałac jest piękny, budowany w XVIII wieku, a następnie przebudowany na styl neogotycki. Nie można go zwiedzać i nie można nawet wjeżdżać na jego teren. My to z rozpędu zrobiliśmy, bo brama była otwarta, ale wyszła do nas pielęgniarka i najpierw na nas nakrzyczała, ale potem wytłumaczyła, że rezydenci ośrodka stresują się takimi wizytami. Na koniec poleciła nam jeszcze do zobaczenia pałac w Sulisławiu, ale nie mieliśmy go po drodze, to zostawiliśmy na inny wypad.
2. Kopice Ruiny zamku rodziny Schaffgotsch
Ten pałac widzieliśmy jedynie zza bramy, ale zrobił na mnie największe wrażenie. Widać, że jest ogromny i był wystawny. Jego historia sięga 1360 roku, jednak w XVIII wieku został przebudowany na styl neogotycki, posiada też olbrzymi ogród ze stawami. Niestety obiekt był wielokrotnie niszczony i rozgrabiony, wielokrotnie też zmieniał właścicieli, ale na obietnicach renowacji się kończyło. Obecnie jest zamknięty i strzeżony przez ochronę, jednak w miesiącach letnich pod zamkiem (w samochodzie) stacjonuje pani przewodnik, która za dyszkę od osoby po ruinach oprowadza. My niestety nie skorzystaliśmy, bo czas nas gonił. Jeszcze tam wrócimy!
Trzeci w kolejce był Park Dendrologiczny w Lipnie z okazami drzew z innych kontynentów i chatką pustelnika, jednak na trasie był objazd, a czas gonił, więc i ten punkt odpuściliśmy. Poza tym chodzenie po parku zabrałoby nam sporo czasu. To też kolejny pomysł na powrót w tamte rejony 🙂 .
3. Zamek Niemodlin
Zamek w Niemodlinie jest w samym jego centrum i nie wygląda specjalnie oszałamiająco, ale ma ponad 700 lat! Można go także za dyszkę zwiedzić, ale to zajmuje ok. 1,5 godziny. Wnętrza są zachowane pół na pół – jak nam powiedział przewodnik, a zwiedza się tam także lochy. Wiem, że się powtarzam – wrócimy tam 😉 .
W tym przypadku niewiele zobaczyliśmy, ale miło popatrzeć, że pałac jest remontowany i być może wkrótce będzie największą ozdobą okolicy. Historia pałacu sięga XVIII wieku, potem został przebudowany w stylu anglikańsko-bizantyjskim. Następnie rozgrabiła go Armia Czerwona i był tam potem PGR 😉 .
Pałac został wybudowany pod koniec XIX w. i mieścił się tam ponoć kompleks hotelowo-restauracyjny, jednak nie udało nam się dostać na jego teren. Po powrocie przeczytałam, że pałac miał być zlicytowany za długi jego właścicielki.
Zanim trafiliśmy do miejscowości Narok to przejechaliśmy Dąbrowę, gdzie też był nasz punkt zamkowy. Jednak Kazek z rozpędu nie zauważył tego w nawigacji. Zamek należy do Uniwersytetu Opolskiego i jest użytkowany, więc szkoda go było odpuścić. Postanowiliśmy wrócić się kawałek i na koniec go obejrzeć. Niestety na koniec, bo w planie było jeszcze Muzeum Wsi Opolskiej, ale zabrakło nam na nie czasu. Na taką wycieczkę trzeba poświęcić wakacyjny dzień od rana do wieczora, jesienią taki plan okazał się być zbyt bogaty.
6. Zamek w Dąbrowie
Zamek powstał w w XVII wieku, najpierw w stylu renesansowym, potem przebudowany został na neogotycki. Chłopcy od razu zwrócili uwagę na pokręcone kominy, a jest to rzadkość na skalę europejską, jak wyczytałam. Niestety nie dało się wejść na jego ogród, ani dziedziniec.
I to by było na tyle z walorów historycznych naszej wycieczki. Nie mogę nie wspomnieć o walorach przygodowych. Jak jechaliśmy do Naroka to zgubili nam się chopperowcy, tak jakoś zupełnie na prostej drodze, bo na każdym skręcie sumiennie wszystkich liczyłam! 🙂 Okazało się, że jeden z nich ma zakupiony dzień wcześniej motocykl i nie do końca zbadał zakres rezerwy – skończyło się paliwo. Taka była wersja pierwsza. Druga była taka, że jak jego kolega po to paliwo pojechał, to motocykl odpalił jak gdyby, nigdy nic i szukali się potem nawzajem z pół godziny 😉 .
Pozostała część ekipy zwiedzała kolejne zamki, a przy ostatnim na parkingu Kazek musiał przyhamować na skręconym kole i jego TDM padła na glebę. Uszkodził się kierunek i klamka, ale na szczęście mógł wrócić nią normalnie.
Nie załapaliśmy się nawet na obiad, tylko szybka parówka na stacji benzynowej i w drogę. Gdy tylko zaszło słońce to stało się niemiłosiernie zimno! Jak się nieco dogrzałam, to jeszcze wyskoczyliśmy na Pokaz Światła i Dźwięku na Wyspie Słodowej – i to było idealne zwieńczenie dnia! Niesamowite 10 minut życia 🙂 .
Na koniec kilka fotek od Emila i Przemka:
p.s. Poznałam 10 i 11 motocyklowego Marcina. Jeden, ten z poprzedniego wpisu o R1 na CPN – znalazł mnie po blogu, a 11-sty jechał z nami po woj. opolskim i zaprosił do siebie w Bieszczady do Myczkowianki . Z pewnością tam kiedyś dojadę!