Na wakacyjny urlop wybraliśmy się pierwszy raz z przyczepką, a nie na motocyklach. Jak już wspominałam – ze względów zdrowotnych muszę ograniczyć długą i wielodniową jazdę motocyklem. Tym razem celem miały być Włochy, przy granicy ze Słowenią. Sama jazda zajęła nam ponad 12 godzin, co nawet w samochodzie było dość męczące. Wzięliśmy ze sobą 2 koty, które podróż praktycznie przespały. Fajnie, że są miejsca, gdzie zwierzęta są mile widziane.
Mieliśmy w planie liczne wycieczki motocyklowe w Alpy Julijskie i Dolomity, jednak pogoda tak bardzo pokrzyżowała nam plany, że motocyklowy mieliśmy tylko jeden, całodniowy wypad, któremu poświecę kolejny wpis. Po górach codziennie szalały gwałtowne burze, choć jak się okazało – po naszym powrocie do Polski było jeszcze gorzej… burze, podtopienia, wichury, a nawet trąby powietrzne!
Zaczęliśmy od odwiedzenia Jaskini Postojna, która robi niesamowite wrażenie. Zwiedzanie zaczyna się od ok 10-minutowej jazdy kolejką i nagle można się poczuć jak w alternatywnym świecie. Tu macie link do nagrania z tego przejazdu (coś się nie chce wgrać): https://fb.watch/l-Vb00db3c/
Cuda natury, które zobaczyliśmy w jaskini i ich rozległość – powalają! I jeszcze ciężko sobie wyobrazić fakt, że 1 cm formy naciekowej powstaje przez 100-400 lat! Później był spacer i możliwość przyjrzenia się wszystkiemu z bliska. Nigdy nie przepadałam za zwiedzaniem jaskiń, jednak to, co zobaczyłam w Jaskini Postojna na długo zapadnie mi w pamięci. To było mega!
Kupiliśmy bilet podwójny, także na Zamek Predjamski. W obu miejscach mogliśmy skorzystać z elektronicznego przewodnika w języku polskim i jeszcze bardziej zgłębić ich historię. Bardzo ciekawe jest usytuowanie zamku w wejściu do jaskini, dzięki czemu z przodu była to twierdza nie do zdobycia, a z tyłu miała alternatywne wyjście zaopatrzeniowe przez jaskinię. Sam zamek jednak jest zimny i surowy, to typowa twierdza, a nie miejsce dla księżniczek.
Innego dnia zjechaliśmy sobie wybrzeże włosko-słoweńskie (na zdjęciach zamek Miramare), ale nie dotarliśmy do Piran, bo pogoda się załamała. Dużo kręciliśmy się też po okolicy – mieszkaliśmy w rejonie Nimis, słynącym z winnic, które pokrywały praktycznie każde wolne miejsce na zielonych wzgórzach.
Sam dojazd do domu, w którym mieszkaliśmy, był jak odcinek rajdowy, bo na wąskiej drodze o długości 5 km naliczyliśmy 65 zakrętów i to w większości „ślepych”. Na szczęście ta droga prowadziła tylko do dwóch wiosek, więc ruch był tam niewielki, choć spotkanie się w zakręcie z innym samochodem zawsze było emocjonujące. Odwiedziliśmy też stare miasto w Udine, niestety w ulewie.
Z braku pogody w górach, pojechaliśmy do Wenecji. Byłam tam pierwszy raz, a wcześniej słyszałam na jej temat więcej negatywnych opinii niż pozytywnych. Udało mi się w wodnym tramwaju zająć miejsce przy oknie i wrażenia to jednak niezapomniane.
Odebrałam to miasto bardzo pozytywnie, jest w nim jakaś, trudna do uchwycenia, hipnotyzująca magia. Tak, są tłumy turystów i niczego nie udało się nam zwiedzić wewnątrz (za gorąco było na stanie w kilometrowych kolejkach), jednak wystarczyło odbić gdzieś w boczne uliczki, żeby podpatrzeć się codzienne życie mieszkańców Wenecji, zauważyć detale i poczuć klimat tego, specyficznego miasta. Czy chciałabym tam jeszcze wrócić? Tak, ale poza sezonem i za jakiś czas, jak wspomnienia już wyblakną.