Wyjechał Majk, wjechał Verdan (Kawasaki Versys 650 2022)

Na początku tego roku zastanawiałam się nad tym, jaki jest mój wymarzony motocykl. Wyszło na to, ze nowy Versys 2022 byłby idealny. Może to przez przyzwyczajenie się do niezawodności tej marki, ale z drugiej strony Suzuki Vstrom wcale mi się nie podoba, Yamaha Tracer 700 była zbyt ciężka, BMW też jakieś wielkie, a reszta ma szprychy. Moje marzenie dostało imię „Verdan”, od pewnego bohatera z gry. Wyobrażałam sobie, jak nim jeżdżę, wyciągam z garażu i potem o tym zapomniałam…

Gdy wpadałam do Triumph’a na wycieczki, to w oko wpadł mi Tiger 660, niestety nie było go na salonie ani na testy. Przejechałam się Tigerem 900, a Emil 1200 i ta niewinna sytuacja zapoczątkowała łańcuch zdarzeń. Emilowi tak spodobał się ten Tiger, że postanowił go zaliczkować z dostawą na styczeń. Cieszyłam się jego radochą, ale jednocześnie gdzieś tam w środku było mi smutno, że to nie ja będę miała nowy motocykl. Szczególnie, gdy sobie przypomniałam, jaka przepaść w technologii, prowadzeniu, hamowaniu dzieli taki nowy model od mojego z 2010 roku.

I wtedy Emil zaproponował, że sprzedamy wszystkie nasze motocykle i kupimy dla mnie też nowy! Podeszłam do tego jakoś z dystansem, bo nadal nie docierało do mnie to, że ten nowy motocykl mogę mieć. Ale z dnia na dzień radość była coraz większa, szczególnie jak poszła zaliczka na Tigera 660 – no i jak to się stało, że ostatecznie znowu mamy Versysy? Otóż po wstępnej euforii do głosu doszły różne wątpliwości, podsycane historiami usterkowymi właścicieli Tigerów. I choć głosy pozytywne były w przewadze, to cały czas gdzieś to przywiązanie (i zaufanie) do Kawasaki przeważało. Zwyciężył argument: „Czy kupilibyśmy sobie angielski samochód? No nie. To dlaczego chcemy kupić angielskie motocykle?”. Tak więc po krótkim romansie z Triumph’em wróciliśmy do starego i przewidywalnego związku z Kawasaki.

Mój motocykl szybko znalazł kupca, który jechał do mnie, aż z Makowa Podhalanskiego. Było mi smutno, że już Majka nie zobaczę, ale nie było mi żal. Ponieważ już od dłuższego czasu czułam, że pora na zmiany – w swoim sercu już wcześniej mu podziękowałam i się z nim pożegnałam. Mam nadzieję, że będzie doceniany, dopieszczany (bo na to zasługuje) i dobrze będzie służyć nowemu właścicielowi.

Emil znalazł sobie wymarzonego Versysa 1000 z minimalnym przebiegiem i świetną ceną, a ja swojego miałam wziąć z salonu, ponieważ używek na rynku jeszcze nie ma. Wybrałam kolor srebrny (taki sobie wymarzyłam na początku roku) i zaczęłam dzwonić po salonach. Okazało się, że to już ostatni dzwonek, bo modele praktycznie są do zera wyprzedane, a nowe wjadą w styczniu (z nowym malowaniem i nową ceną).

Jeden był we Wrocławiu, to się umówiłam na piątek, a w środę do salonu wszedł klient i go kupił od ręki! No nie! Został czarny, ale matowy, a ja nie należę do osób co w kółko pucują motocykl (on do jazdy jest, a nie do mycia). Zaklepać musiałam motocykl w Łodzi, w Kawasaki Tłokiński. Na szczęście chwilę wcześniej kupiliśmy sobie przyczepkę składaną na 2 motocykle Cochet Duo (tak już pod kątem wakacyjnych wyjazdów). Trzeba było ją jednak już zarejestrować i ruszyć w Polskę, najpierw na Jaworzno po jeden motocykl, potem do Łodzi po drugi.

To było 1,5 dnia jazdy – dość wyczerpujące doświadczenie, ale jednocześnie ekscytujące. Bo oto działa się „wiekopomna chwila” wymiany naszych motocykli na nowe i wymarzone. Przy okazji poznaliśmy fajnych ludzi, Tomka z Jaworzna i ekipę z salonu Kawasaki Tłokiński w Łodzi. Wróciliśmy późnym wieczorem, a kolejne dni Emil załatwiał papiery i montował nasze pierwsze gadżety (a jakże!). Docieranie ograniczało moje pierwsze przejażdżki, ale i tak było bosko!

Prowadzenie bajka, lepsze hamulce, dźwięk wreszcie motocyklowy (a nie pierdzący), fajowy wyświetlacz i światła, wygodniejsza kanapa i pozycja. Jak już zaczęłam się wkręcać na obroty i wyprzedzać, to zaniepokoiła mnie jakaś dziura w mocy na początku wyprzedzania. Przyzwyczajona jestem do tego, że po redukcji Versys idzie jak dziki, a ten się zastanawia chwilę, nie wiadomo nad czym. Mam nadzieję, że to chwilowe i po przejechaniu 1000 km wszystko „się naprawi”. Jest idealny! Jest moim marzeniem spełnionym, dzięki któremu cieszę się jak dziecko z każdej przejażdżki.