Rumunia 2021: Dzień piąty, Transfogaraska

Kolejnego dnia obudziliśmy się już przy docelowej drodze, więc po prostu ruszyliśmy przed siebie. Transfogaraska to kultowa droga, uwielbiana przez motocyklistów, która marzyła mi się od dawna. Początkowo trasa wiodła przez las, by potem przejść w otwarte przestrzenie, pełne zakrętów.

Już na pierwszym punkcie widokowym zauważyłam, że zjazdy kompletnie nie są tam przygotowane i dalej nie było lepiej… Mijaliśmy zwykle kilka takich miejsc, zanim decydowaliśmy się na zatrzymanie. „Urwany asfalt” z dużym uskokiem to prawie norma, a do tego nierówna nawierzchnia, często nachylona tak, że ciężko rozłożyć nóżkę. Zwykle na tych zjazdach były już jakieś samochody/motocykle, co wymagało jeszcze większego kombinowania, żeby bezpiecznie się zatrzymać.

Widoki świetne i do tego ta otwarta przestrzeń z wijącą się drogą. Powoli zaczęliśmy się wspinać, zakręty zamieniły się w same 180-tki, a wiejący wiatr wcale nie pomagał w ich pokonywaniu. Ogólnie jednak pogoda była optymalna, nie za gorąco i świetna widoczność na panoramę gór.

Wdrapaliśmy się na górę, gdzie stały różne stragany, ale z tego wrażenia zapomnieliśmy, żeby podejść nad jezioro Balea (nadrobimy kolejnym razem). Po drugiej stronie góry zatrzymaliśmy się na fotki, a po chwili zatrzymali się tam też Polacy: Paweł i Karolina, którzy w Rumunii byli już wiele razy i wciąż wracają. Sympatycznie sobie pogadaliśmy i pojechaliśmy dalej.

Po partii krętych zakrętów droga złagodniała i prowadziła już przez las. W pewnym momencie znów spotkaliśmy Pawła i Karolinę, przy małym wodospadzie. Zatrzymaliśmy się na chwilę, a Paweł zrobił nam zdjęcia. Chwilę zjeżdżaliśmy na dół razem i wtedy spotkaliśmy pierwszego niedźwiedzia przy trasie – siedział sobie na tyłku i gapił się na samochody. Kierowcy włączali awaryjne i stawali lub powoli przejeżdżali, tak jak my. Nic strasznego, ale miałam nadzieję, że już więcej dzikich zwierząt nie spotkamy.

Jechałam za jakimś busem, aż tu nagle widzę, że zwalnia i włącza awaryjne. No nie! Auto zjechało na pobocze, to wysunęłam się do przodu, żeby zobaczyć, gdzie ten niedźwiedź jest. No i był! Znowu siedział na tyłku, ale był znacznie większy od poprzednika. Nie wiedziałam co robić, bo wszyscy stawali, a ja byłam na środku drogi. Bałam się, że jak ruszę, to go zdenerwuję.

Emil z daleka zrobił sobie selfie z niedźwiedziem, bo akurat ubrał dedykowaną koszulkę haha. Staliśmy tak i staliśmy, to postanowiłam powoli ruszyć. A tu nagle, w tym samym momencie, niedźwiedź stanął na łapy i zaczął iść!!! Przestraszyłam się nieźle, ale Emil został z tyłu i powiedział mi przez intercom, że on idzie, bo kanapkę mu ktoś rzucił z samochodu. Wszystko mamy nagrane na rejestratory jazdy:

Dotarło do nas, że te niedźwiedzie przy drodze nie siedzą, bo chcą atakować, tylko czekają na kanapki z samochodów. Tylko czy to dobre dla tych dzikich zwierząt?

Zjechaliśmy do tamy, gdzie zrobiliśmy sobie pauzę, bo cała droga jest jednak długa, a te najbardziej znane zakręty to tylko jej ułamek. Po drodze zobaczyliśmy Cerkiew Zaśnięcia Matki Bożej w Curtea de Argeș. W planie mieliśmy, żeby dojechać do miejscowości Novaci, gdzie kolejnego dnia mieliśmy ruszyć na Transalpinę. Jednak 30 km przed miejscem docelowym niebo pociemniało i zaczęło grzmieć. Zrobiliśmy akurat szybkie zakupy i zamiast jechać dalej, zaczęliśmy na szybko szukać noclegu na bookingu.

Znaleźliśmy fajne miejsce z podwórkiem, ale po dojechaniu tam się okazało, że zjazd pod ten domek jest stromy i po dużych kamieniach. Wyszła do nas właścicielka i dogadaliśmy się, że anulujemy rezerwację. Ona poprosiła, żeby poczekać i przekierowała nas do znajomego w centrum miasteczka. Miejsce było świetne, pokój komfortowy i motocykle na podwórku. Właściciel nam powiedział, że nie ogłasza się na bookingu, bo większość Polaków klepie miejsca na ostatnią chwilę (coś w tym jest haha), a on nie zawsze jest w domu.

p.s. Wieczorem dostaliśmy zdjęcia od Pawła, który, jak się okazało, jest fotografem (CBTR.pl). Zobaczcie jakie czadowe: