Podczas przygotowań do wyjazdu i pakowania się, braliśmy pod uwagę wszelkie okoliczności, w jakich możemy się znaleźć. Zadbaliśmy o to, by o nasze zdrowie zatroszczyli się specjaliści i by przy tym nie zbankrutować – wyrobiłam EKUZ (kartę z NFZ na leczenie zagraniczne) oraz zakupiliśmy dodatkowe ubezpieczenie podróżnika. Takie ubezpieczenie obejmowało pomoc medyczną i koszty leczenia, NNW, OC osobowe i ubezpieczenie bagażu (np. w razie uszkodzenia czy kradzieży sprzętu elektronicznego). Polecony broker przedstawił nam oferty i wybraliśmy najkorzystniejszy pakiet grupowy za 80 zł/os za14 dni. Poszukałam też lepszych stawek roamingowych u mojego operatora komórkowego.
Całą trasę wraz z punktami zatrzymania opracowałam jeszcze zimą. Korzystałam przy tym z blogów innych motocyklistów, którzy jechali już w tym kierunku, przewodnika oraz własnej fantazji. Jakoś nie miałam potem czasu, żeby przed wyjazdem do tego wrócić, ale Emil wgrał trasę w swoją nawigację i wszystko się jakoś kupy trzymało (nie przewidzieliśmy tylko tego, że 380 km czy 80 km – to tak samo zajmie nam cały dzień haha).
Trochę się martwiłam, że motocykl MT-07 przyjedzie na ostatnią chwilę, ale wszystko się udało. Serwis Yamahy Motorland przygotował mi go fachowo do wyjazdu, a dodatkowo poprosiłam o: montaż gniazda zapalniczki (do ładowania telefonu), czujnika GPS Ikol (do śledzenia mojej pozycji na mapie) oraz podwyższenia kierownicy (foto 3). Zawsze montuje takie podwyższenie w motocyklu, którym się będę poruszać, żeby odciążyć operowany bark. Z doświadczenia wiem, że jest to gwarancja dużo dłuższej jazdy bez bólu ręki. Żaba Frania też zajęła swoje, wypasione miejsce na motocyklu (fot. 1), choć w czasie jazdy (fot. 2) trudno jej było się tam utrzymać 😉
Na wyjazd otrzymałam super zestaw Belastar od Modeki, jednak miałam dylemat, w którym z moich kasków mam pojechać w długą i raczej gorącą podróż – Shark Vision R2 vs Nolan N40 full? Nolan jest super przewiewny, ma wielką szybę, daszek chroniący od słońca i wyjmowaną szczękę. Jednak jest głośny w trasie, nie jest wygodny wewnątrz i wszystko w nim skrzypi. Shark ma powiększoną szybę, ma możliwość zrobienia mini szczeliny między szczęką a szybą, jest super wygodny i cichszy. Jednak nie ma daszku i nie ma w nim „przeciągu”. Ostatecznie zdecydowałam się na Sharka i żałowałam tej decyzji jedynie przez dwa popołudnia, kiedy słońce niemiłosiernie grzało po twarzy i marzyłam o tym daszku. W pozostałe dni było mi mega wygodnie, pole widzenia pełne, szyja nie bolała i wcale nie było mi w nim za gorąco. Wybór ten więc, uważam za trafny.
Tak mi zajęły czas te wszystkie sprawy przedwyjazdowe, że pakowanie się zaczęłam dopiero ok. 18 w sobotę, a w niedzielę rano start! Na szczęście moje myśli już od dawna wirowały wokół wyjazdu, więc wszelkie zakupy poczyniłam wcześniej. Zostało mi tylko, albo aż – to wszystko ogarnąć!
Jak blondynka pakuje się na trasę? Z pewnością obszernie haha Jak mi Justyna powiedziała, że spakowała się na podobny wyjazd w 30 litrów to się złapałam za głowę! Nie ma szans! 😉 Na szczęście do mojej dyspozycji miałam dużą, wodoodporną torbę centralną Oxford RT60 oraz dwie boczne Oxford X50 od Inter Motors, czyli łącznie 110 litrów, ufffff!
Moją metodę pakowania można nazwać „kanapową”. Wyrzucam na kanapę wszystko, co tylko mam ochotę zabrać – to w etapie pierwszym. W etapie drugim chowam to, bez czego jednak się obejdę lub mogę to zastąpić wersją mniejszą. No a w trzecim, najtrudniejszym etapie – próbuję to wszystko spakować i z żalem serca zwykle wypada z torby coś jeszcze…
Torbę główną przeznaczyłam do transportu maty samopompującej (Hannah Lite – ekstra się sprawdziła, mała po złożeniu, a śpi się jak na materacu), śpiwora w worku kompresyjnym, dmuchanej poduszki (fajny pomysł, choć nieco hałasuje), bielizny na ok. 5 zmian, 3 kompletów bielizny termo (bluzka+getry), bo mało miejsca zajmują (jedna do spania, jedna na zimne dni merino i jedna uniwersalna), 5 koszulek termo.
Dlaczego stawiam na bieliznę termo pod strój motocyklowy? Głównie dlatego, że szybko schnie, więc po zatrzymaniu się w upale, nawet jak zwilgotnieje, to w mokrej nie jeździ się potem pół dnia, tylko dosłownie kilka minut. A przewiew wiatru po mokrym ubraniu wcale nie jest przyjemny, nawet jak panuje 28 stopni. Miałam też termo staniki bezszwowe (ekstra!) i bokserki, a jedynym słabym punktem były skarpetki zwykłe, bawełniane, więc wciąż wilgotne w trasie (muszę dokupić koniecznie lepsze). Jak zrobiłam pranie na kempingu to oczywiście termo ciuchy wyschły, a skarpetki wiozłam mokre w worku do dosuszenia w kolejnym miejscu. Zakup odzieży szybkoschnącej i oddychającej może się wydawać sporym wydatkiem, gdy kupujemy marki z wyższej półki. Ja zwykle czytam opinie na forach o markach alternatywnych (sprawdzonych przez użytkowników, uprawiających sport) i z zadowoleniem z nich korzystam. A zakupy robiłam w okresie zimowym, kiedy mam mniej wydatków na paliwo 🙂 .
Wracając do torby głównej – zmieściłam tam jeszcze kosmetyczkę z przyborami łazienkowymi, mini-suszarkę składaną, buty do chodzenia po kamieniach i wodzie, duży ręcznik szybkoschnący z Decathlonu (zdecydowanie ten kudłaty polecam, nie gładki) oraz klapki pod prysznic. Gdyby pogoda nie dopisała, to stwierdziłam, że po kempingu mogę ewentualnie chodzić w butach motocyklowych.
Torba po mojej prawej ręce była od zadań technicznych, czyli zawierała dodatkowe siatki, gumy mocujące, pokrowce przeciwdeszczowe na boczne sakwy. Olej motocyklowy, spray do łańcucha oraz podkładki pod stopki motocykli od Fuchs Silkolene. Apteczkę oraz dodatkowy zestaw tabletek, żeli, plastów, na każdą okazję, niezbyt miłą (przydała się Smecta, ale o tym później).
Torba po ręce lewej była spożywcza, więc tam trzymałam zestaw garnków do gotowania (pakowane jeden w drugi, ale głównie to wodę gotowaliśmy rano i wieczorem), noże, sztućce wielofunkcyjne, kubek, talerze z tworzywa, kilka zupek chińskich na czarną godzinę (bo jestem w stanie przełknąć tylko „Złotego Kurczaka” z Vifona), wodę na start i kanapki (resztę kupowaliśmy na bieżąco w marketach), małe pojemniczki z solą, cukrem, i koniecznie – kawą! Zmieściła mi się tam jeszcze podręczna saszetka z wszelkimi dokumentami, które się mogły w trasie przydać. Emil miał dodatkowo w swoim bagażu namiot, mini-kuchenkę gazową i naboje do kompletu.
O ile boczne kufry zamknęły się, a po powiększeniu miały nawet nieco luzu, to główny wymagał lepszej aranżacji 🙂 Najbardziej spodobał mi się ten sposób zamykania poprzez rolowanie. Koniec z nadwyrężonymi i rozwalającymi się zamkami! Upchać, zawinąć i zapiąć klamerkami, żeby się nie rozwinęło – cudo!
Jakoś o 22 jakoś skończyłam, wzięłam prysznic i padłam spać! Bałam się, że z wrażenia grozi mi bezsenność, ale ze zmęczenia jednak wcale mi nie groziła haha. Jedynie rano wstałam wcześniej, niż zwykle, bo zaczęło się podekscytowanie wyjazdowe!
c.d.n.