W ubiegły weekend byłam na świetnej wycieczce – motocyklową paczką wyskoczyliśmy do Wieliczki, zwiedzić tamtejszą kopalnię soli i… tam przenocować. Pojechaliśmy na dwa auta, bo tak było optymalnie i wyjechaliśmy z zapasem czasowym, bo autostrady w Polsce to jednak wielka ruletka. Okazało się, że jednak niepotrzebnie, ale dzięki temu zyskaliśmy czas na tężnię, pospacerowanie po spokojnej Wieliczce i wspólny obiad.
Po godz. 15 zeszliśmy do kopalni, pieszo. Schodów było tyle, że można było się poczuć jak w zapętleniu czasu, a łydki bolały jeszcze kolejnego dnia. Poznawaliśmy historię kopalni, sposoby wydobycia, ale największe wrażenie w kopalni robią jednak wielkie sale oraz rzeźby w bryłach soli i na ścianach.
Po kolacji mogliśmy zabrać bagaże i windą zjechać pod ziemię – do miejsca naszego noclegu. Spodziewaliśmy się chłodu, jednak okazało się, że wcale nie zmarzliśmy. Miejsca noclegowe są tam takie, typowo kolonijne, posiłki zresztą też. Piętrowe łóżka z twardymi materacami, bez żadnej prywatności.
Obok była sala rekreacyjna, gdzie mogliśmy wesoło spędzić wieczór, pograć w piłkarzyki (wraz z tradycyjną wymianą koszulek haha) i ping-ponga. W nocy nie spałam za dobrze, myszka jakaś hałasowała, ktoś tam chrapał, a do tego ten twardy materac… Mimo fajnego miejsca, cieszyłam się rano, że już wracamy na ziemię.
Wracając, wyskoczyliśmy jeszcze na spacer po krakowskim Kazimierzu. Z rana było bardzo zimno, ale słońce potem się rozkręciło i pogoda była idealna do zwiedzania.