Krótki urlop w Kliczkowie

Przez tą całą pandemię zostało mi tylko kilka dni urlopu, więc postanowiliśmy wyjechać na motocyklach, gdzieś w Polskę. Przeszukałam bazę noclegową nad różnymi jeziorami, ale ceny były kosmiczne za te domki, których wystrój zatrzymał się PRL-u. Jakoś przypadkiem trafiłam na domek „Zakątek Kliczków”. Fajny standard, wyposażona kuchnia, super cena i co najważniejsze – mogliśmy zabrać ze sobą tam kota. To był świetny wybór – spokojna okolica, chłodny domek w leśnym zakątku nad rzeką, który pozwalał się zrelaksować, gdy żar się lał z nieba.

Pierwszy dzień poświęciliśmy na różne spacery i takie oderwanie się od tego, że „coś musimy robić”. Na urlopie nic się nie musi, a można chcieć. Chcieliśmy pierwszy raz w życiu przepłynąć się kajakiem, więc się na taki wypad umówiliśmy. Na szczęście rzeka Kwisa niewiele ma wody i nurt spokojny, więc nie padłam tam na zawał. Co wcale nie znaczy, że było nudno, oj nie! Tam rzeka żyje swoim życiem, a drzewa jak upadną to leżą, więc powoli nabywana wiedza o sterowaniu kajakiem i niespodziankach na rzece – była dość emocjonująca. Na szczęście żadnych wywrotek nie zaliczyliśmy, chociaż raz zawisnęliśmy na konarze drzewa, ukrytym pod wodą i raz nas obróciło pod prąd. Mam tylko kilka fotek, zrobionych jak było spokojnie, bo jak się dużo działo, to trzeba było walczyć 🙂 .

Mieszkaliśmy blisko Zamku Kliczków, to na lody tam chodziliśmy:

A kolejnego dnia wybraliśmy się do niemieckiego zamku Bad Muskau w Mużakowie, który jest otoczony ogromnym kompleksem parkowym, co już w większości należy do strony polskiej. Zamek jest przepiękny, a jeszcze większe wrażenie robi wtedy, gdy zobaczy się go na powojennych zdjęciach. Po wojnie i pożarze niewiele z niego zostało, praktycznie ściany zewnętrzne, a został tak cudnie odtworzony! Jestem pod wielkim wrażeniem, bo jeżdżąc po Polsce widzę wiele zamków i pałaców w dużo lepszym stanie, które skazane są jedynie na powolne znikanie…

W środku była malarska wystawa czasowa oraz druga, poświęcona życiu jednego z właścicieli – księcia Pucklera, który dość barwną był osobowością i wiele świata zwiedził. W tamtych czasach było to wielkim wyczynem, biorąc pod uwagę chociażby środki transportu, jakimi dysponował, a był w krajach azjatyckich, jak i afrykańskich. Gromadził różne pamiątki z podróży, a nawet przywiózł ze sobą afrykańską kochankę (od kobiet to akurat nigdy nie stronił).

Na poznawanie zakątków parku nie mieliśmy już czasu i siły, bo upał był straszny, a w motocyklowych ubraniach zapał do spacerowania jednak maleje. Mimo to, warto było to cudo zobaczyć. Zrobiliśmy sobie jeszcze jedną wycieczkę, ale o tym napiszę w kolejnym wpisie.