Na początku majówki postanowiłam odwiedzić pałac myśliwski książąt Radziwiłłów w Antoninie. Inni motocykliści tam byli i zdjęcia z tego miejsca mi się spodobały, bo wyglądał na bardzo dobrze zachowany. Wrzuciłam info na stronę i do wycieczki dołączyli Tomek i Sylwek. Tomek został tradycyjnie przewodnikiem, bo zna fajne drogi i dróżki przez Dolinę Baryczy. Ja to raczej zawsze jadę do danego miejsca, a jak się po drodze fajna droga napatoczy, to jeszcze lepiej.
Na trasie mieliśmy pałacyk w Mojej Woli, gdzie już byłam, ale zawsze miło tam wrócić. Ma ten swój niepowtarzalny klimat i mam nadzieję, że nie będzie skazany na zapomnienie i zniszczenie.
Pałac w Antoninie jest bardzo zadbany i ma piękny park (a nawet plażę niedaleko). To obiekt cały czas wykorzystywany, więc goście hotelu/kawiarni muszą liczyć się z ciągłym przepływem zwyczajnych oglądaczy, takich jak my. Wielka kolumna z myśliwskimi trofeami w centrum głównej sali robi wielkie wrażenie. Choć wolałabym nie wyobrażać sobie, jak powstała… Zdecydowanie wolę żywe zwierzęta z błyszczącymi oczami w ich naturalnym środowisku.
Mieliśmy tam zostać na kawę, ale trudno było o wolny stolik. Postanowiliśmy pojechać dalej na rybkę „U Bartka”, gdzie zwykle zatrzymują się motocykliści, bo jest pysznie. Potem pojechaliśmy naszą ulubioną dróżką między jeziorami, a jak się na chwilę zatrzymaliśmy to podjechał do nas jakiś strażnik tych terenów z informacją, że tu nie wolno wjeżdżać, bo rada gminy tą drogę uznała za pieszo–rowerową. Tyle, że znak drogowy przed nią pozwala na wjazd motocykli. Po dyskusji z nami, pan stwierdził, że znak trzeba zmienić… Pojechaliśmy, żeby nie robić już afery.
Mijaliśmy jeden wiatrak, a po drodze był jeszcze kolejny w Duchowie. Szczęśliwym trafem trafiliśmy na końcówkę godzin, kiedy wiatrak jest otwarty dla zwiedzających. Sympatyczne panie opowiedziały nam, co i jak się tam wytwarzało, jak to wszystko działało oraz ile rzeczy musiało zostać wyremontowanych. Obok jest też wyrzeźbiony przez stowarzyszenie konik oraz mała izba młynarza, z zachowanymi rzeczami z tamtych lat.
Wycieczka nieco się przedłużyła, a jak przyszło wracać do domu, to jeszcze dopadła nas ulewa. Zatrzymaliśmy się na chwilę w lesie pod drzewami, bo koledzy nie mieli nic przeciwdeszczowego. Ja w kurtce miałam membranę, a na spodnie naciągnęłam jeszcze drugie, gumowe. Na szczęście ulewa była chwilowa i dało się na sucho do domu dotrzeć.