Niedzielna wycieczka, pełna niespodzianek

Uwielbiam jeździć na motocyklowe wycieczki i zwiedzać przy tym różne miejsca. Są to raczej miejsca typowo turystyczne, mniej lub bardziej popularne. Pewnego razu zobaczyłam u kolegi Marcina zdjęcia z wycieczki, które spowodowały, że miałam gęsią skórkę. A okazało się, że to całkiem blisko mojego miejsca zamieszkania. Postanowiłam też tam pojechać, choć wiązało się to z pewnym ryzykiem, bo pałac ten jest opuszczony od 2011 roku i nie wiadomo, co się na miejscu zastanie. Na wycieczkę był chętny jeden kolega, też Marcin, który przyjechał z Adrianem. Postanowiłam nie powiększać tej grupy, bo nie było wiadomo, na co się piszemy…

Okazało się, że Marcin i Adrian mają już za sobą wycieczki w stylu „urbex”, po opuszczonych budynkach i tylko ja pozostałam debiutantką w tej kwestii. Na miejscu zastaliśmy pokrzywy po kask i otwarte okno, którym wszyscy tam wchodzą. Budynek w dawnej części mieszkalnej był w znośnej kondycji i nie groził zawaleniem. Ale, im wyżej szliśmy i dalej, to ten stan podłóg był coraz gorszy, więc zawróciliśmy. Widać, że w pałacu rządzili menele, ale też pozostało tam mnóstwo rzeczy po dawnych lokatorach. I to właśnie to połączenie dziecięcych zabawek z obskurnym wnętrzem robiło tak mocne wrażenie. A dodatkowo kilka ustawek, które przypominały sceny wprost z horrorów! Szybko robiłam zdjęcia i chciałam to miejsce opuścić. Zobaczcie sami:

Drugim celem wycieczki był Pałac Krobielowice, który od przodu wygląda jak zwyczajny budynek, ale wystarczy go obejść, by zobaczyć, jaki jest piękny. Można też wejść do środka i skorzystać z restauracji lub hotelu. Ja miałam to szczęście, że wpadłam na p. Radka, który zawsze chętnie opowiada historię zamku (koledzy się nie załapali, bo się na chwilę rozdzieliliśmy). Zaprowadził mnie na balkon, a później pokazał apartament feldmarszałka pruskiego Gebharda Leberechta von Blüchera, który ten pałac dostał w nagrodę za wygraną z Napoleonem bitwę. Po latach pałac wykupił krewny feldmarszałka (który mieszka w Nowej Zelandii) i pięknie go odrestaurował. To miejsce warte odwiedzenia!

Potem udaliśmy się do Sobótki, by zobaczyć Zamek Górka, który pięknie wygląda, ale niestety nie można wejść do jego wnętrz. Do małego kosciółka dobudowano część mieszkalną, a całość bardzo ucierpiała podczas wojennych grabieży.

Po drodze udaliśmy się też na zaporę zbiornika w Mietkowie, gdzie prowadzi 100 schodów! Na szczęście były niskie i w taki upał nie popadaliśmy z wysiłku. A zastane na górze widoki wszystko rekompensowały!

Na koniec Marcin zaproponował, żeby zobaczyć starą, opuszczoną cukrownię, którą mieliśmy po trasie. Okazało się jednak, że już jest rozbierana i niewiele z niej zostało.


Po całym dniu upałów usiedliśmy sobie na chwilę w cieniu na pogaduchy, a jak przyszło do ruszania to mój motocykl postanowił wyzionąć ducha! Dwa tygodnie wcześniej wprawdzie akumulator mi padł, ale po naładowaniu działał bez zarzutu, aż do tej niedzieli. Zadzwoniłam do kolegi zapytać, czy ma możliwość podjechania do nas autem z przewodami do odpalania, a w tym czasie Adrian z Marcinem robili akcję odpalania „na pych”. Za pierwszym razem nic z tego nie wyszło, ale Adrian się zaparł, wepchnął motocykl pod większą górkę i zjeżdżając na dół, przebierając nogami „na flinstona” próbował dalej. I udało się!

A jak się udało, to postanowiliśmy kontynuować wycieczkę i jeszcze nieco dołożyć sobie kilometrów w drodze do domu. Na garażach czekali już na mnie koledzy z miernikiem i wyszło na to, że coś mi te wartości mocno skaczą. Zaczęli szukać przyczyny, odkryli cele akumulatora i się okazało, że są w połowie suche. Dolali co trzeba i póki co (odpukać) akumulator nadal żyje. Ja też, bo jeszcze załapałam się na grilla po tym wyczerpującym i zaskakującym dniu.

Dziękuję za super wycieczkę i pomoc w potrzebie. Na motocyklistów zawsze można liczyć!