Moja pierwsza wizyta na torze

Nie miałam nigdy mocnego parcia, by jeździć motocyklem po torze. Dlaczego? Głównie dlatego, że nie jeżdżę szybko i nie mam potrzeby rywalizacji jakiejkolwiek. Po drugie to dla mnie duże przedsięwzięcie logistyczne, ponieważ moja operowana ręka może przetrwać dziennie ok. 300 kilometrów, a tory są oddalone od Wrocławia minimum 200 km. No i po trzecie – to spory wydatek, na który składa się: koszt jazdy z instruktorem (w tym korzystania z toru), koszt paliwa i przetransportowania motocykla. Za tą kasę to ja mam cały miesiąc weekendowych wycieczek.

Wielu moich znajomych z torów korzysta, ale są to motocykliści ze sportowymi maszynami, dla których to środowisko jest jak najbardziej naturalne. Ja się jakoś mogłam bez tego obyć, choć szkolenia na torze z techniki jazdy nieraz mnie kusiły.

20160618_094041Aż tu pewnego, pięknego dnia dowiedziałam się, że mogę na tor pojechać, ot tak – w DELEGACJĘ! 🙂 Znów przyjęłam to z lekkim niedowierzaniem (prawie jak to, że mogę latać MT-03) i od razu protestowałam, bo przecież to Tor Jastrząb, ok. 350 km od Wrocławia – nie było szans, żebym tam żywa na kołach dojechała 🙂 . Na szczęście sprawy się tak potoczyły, że 3 motocykle załadowaliśmy do busa i o 7 rano wyruszyliśmy na tor! Ja, nasz mechanik i właściciel OSK. Droga dość szybko minęła, bo tematów do rozmowy było sporo, a na miejscu zastaliśmy wcale niemałe stado eMTeków z całej Polski, bo dokładnie była to dla nich impreza zwana „MT Tour”.

Uśmiałam się, jak dostałam kultowy numer 46, choć kolega niemniej, jak dostał numer 69! Na początek usiedliśmy na trybunach na małe szkolenie z flag używanych na torze, a następnie swoje szalone umiejętności zaprezentował nam Stunter13, czyli Rafał Pasierbek we własnej osobie:

Foty: Yamaha

Następnie podzieleni na grupy mogliśmy dwukrotnie pojeździć wyznaczoną na torze trasą, która nie była zbytnio trudna. Grupy były przydzielone nieco na chybił trafił, bo przekrój umiejętności i pojemności eMTeków był pełen. Czego skutkiem była zabawna sytuacja, że ja kilku motocyklistów dublowałam dwa razy, a Ci najszybsi dublowali 2-3 razy mnie. Jak już widziałam w lusterkach tą szaloną zgraję, to robiłam im miejsce, żeby potem ćwiczyć sobie zakręty we własnym tempie. Bo właściwie na tym się skupiłam i chyba maksymalnie to 80 km/h tylko na prostych odcinkach jechałam. Nie mieszałam biegami, nie spinałam się – tylko miałam wielką frajdę z pokonywania zakrętów!

Śmiało mogę powiedzieć, że tylko po to jest mi potrzebny tor – do wypracowania sobie wzoru pokonania zakrętu i do większego wyczucia zachowania motocykla. Nie mam lęków przed wykładaniem się w zakrętach, nawet raz ostro przytarłam podnóżkiem (nie przestraszyłam się, ani nie zaburzyło to toru jazdy na szczęście), ale do „zamknięcia opon” jeszcze mi trochę brakuje 🙂 .

Na małym placu można było także poćwiczyć moto gymkhanę, a jak dobrze pamiętacie – to ten sport, który sprawił, że mam metalowy bark! Minęło już kilka lat i chyba lęki mi nieco zelżały – bo odważyłam się kilka razy pokonać tor z pachołkami i śmigałam po ósemce. Zdziwiłam się, że mam jeszcze, wyćwiczone przed laty, odruchy przeciwsiadu, popracować musiałam tylko nad równym gazem, bo mój eMTek jakiś nerwowy jest przy niskiej prędkości.

Po pysznym obiedzie i jazdach musieliśmy się już pakować, by o przyzwoitej porze wrócić do domu. Powrót miał ekscytujący przebieg, bo jakoś tak wyszło, że zagraliśmy w ruletkę paliwową. Zaskoczył nas brak stacji na długim odcinku trasy i dotarliśmy na CPN dosłownie z 0,5 litra w baku 🙂 . Każdy z nas przywiózł z toru nowe doświadczenia i jednocześnie nowe marzenia: o kolejnym wyjeździe (ja), o przyczepie na motocykle i motocyklu specjalnie na tor (chłopaki). Już kolejnego dnia odczułam, na ile wzrosła moja pewność siebie na eMTeku, kręcę go już 1000 wyżej i pewniej czuję się w zakrętach.

W niedziele natomiast wybraliśmy się na amatorski rajd szutrowy. Na terenie kopalni ścigały się samochody, jak i Yamahy YXZ1000 z Leszkiem Kuzajem, Michałem Kościuszko i Mariuszem Woźniczko za kierownicą. I powiem Wam, że widowisko było niesamowite! Po przejeździe tych „rydwanów szatana”, samochody prezentowały się już mizernie. Show na całej linii!