Niedzielna wycieczka do kopalni w Nowej Rudzie

Na wycieczkową ekipę, która wyruszyła z Wrocławia miałam poczekać w Łagiewnikach i tam też dotarłam 5 minut przed najazdem, chyba ze 40-stu motocyklistów (a to jeszcze nie był rekord tego typu wycieczek). Pierwszy raz jechałam z taką ilością motocykli i trzymałam się raczej z tymi w środkowym szyku, gdzie jechała też Magda (i nie powiem, żeby prędkości tej wycieczki były przepisowe 🙂 ). Potem wjechaliśmy w piękną drogę leśną, a następnie w dość mocne serpentynki na szczyt i z górki. eMTek prowadził się wyśmienicie – zniknął cały mój stres, i spina z pokonywaniem ostrych zakrętów z góry. Wrócę jeszcze na tą drogę, bo jest świetna do szlifowania umiejętności.

Po zjechaniu z gór czekaliśmy chwilę i ekipa ruszyła, ja jednak z niepokojem zauważyłam, że Magdy w grupie nadal nie ma. Poinformowałam znajomych obok i zostali ze mną, czekając na resztę, bo jak się okazało – kilka osób jeszcze było w lesie. Ruszyliśmy dalej, jak oni dojechali, ale nikt z nas nie znał trasy i bardzo szybko zabłądziliśmy.

Moje zdanie jest takie, że jak jest zbiorowa wycieczka, to prowadzący nie powinien odjeżdżać, póki zamykający nie zgłosi, że wszyscy są. Gdybym nie znała Magdy z tej zagubionej grupy, to bym nieświadomie pojechała dalej, a na takich krętych odcinkach przecież nie trudno o błąd i ktoś mógł potrzebować w tym lesie pomocy…

Mijaliśmy jakiegoś pana co machał i myślałam, że do nas, a później się okazało, że wskazywał nam drogę, gdzie pojechała grupa. Musieliśmy ze dwa razy zawracać i nie znaleźliśmy wieży widokowej (gdzie była grupa), ale znaleźliśmy piękną dróżkę z urokliwymi widokami. Potem po nawigacji w ostatnich minutach dotarliśmy pod kopalnię i udało nam się ją zwiedzić z grupą.

13246446_10201585943846939_2730404710088574224_oNa głowy musieliśmy włożyć kolorowe kaski, ja wybrałam czerwony i jak się okazało – byłam „technikiem, elektrykiem”, a najlepszą fuchę mieli ci w żółtych – miodziarze, bo do ich zadań należało opróżnianie podziemnych toalet, tzw „uli” 🙂 . Przewodnik nie przynudzał, rzucał dowcipami i zapewne nieco koloryzował. Szczególnie, jeżeli chodzi o „ducha kopalni”, który straszył zwiedzających w najmniej oczekiwanych momentach. My mieliśmy niezły ubaw, ale kolega opowiadał, że jego dzieci całą wycieczkę ze strachu płakały, a znów przewodnik opowiadał, że „duch” dostał już od kobiet: z torebki, prawego sierpowego, a nawet został potraktowany paralizatorem!

Kopalnia, jak kopalnia – miejsce ciężkiej pracy, także dzieci (które nie dożywały do wieku dojrzewania). Jednak dla nas – współcześnie żyjących to już jedynie atrakcja i takie też zapewniał przewodnik wesołymi komentarzami, i możliwością przetestowania różnych narzędzi. Na koniec odbyła się przejażdżka podziemną kolejką, a wagoniki były tak ciasne, że ledwo można było się tam zmieścić (chociaż pewien szczęściarz nie narzekał, bo z 3-ma motocyklistkami jechał). Oczywiście duch musiał nas pożegnać – znienacka atakując w bocznym okienku 🙂 . Na koniec zwiedzaliśmy jeszcze muzeum z wieloma górniczymi i przyrodniczymi eksponatami.

Po zwiedzaniu porwałam Magdę na obiad i kawkę u mojej mamy pod Bardem i razem wróciłyśmy do Wrocławia. Po drodze wyprzedziła nas grupa motocyklistów, a chwilę potem stali na poboczu z osobówką, bo wydarzyła im się wspólnie jakaś (niegroźnie wyglądająca) „przygoda”.

Mała galeria ze zdjęć uczestników wycieczki: