Znowu mam nowy kask :-)

Swoją przygodę z motocyklem rozpoczęłam od kasku enduro z szybą. To był świetny kask na lato, jednak jesienią i wiosną to hulanie wiatru wewnątrz było nie do zniesienia! Czasami miałam okazję przymierzyć kask integralny, ale nie mogłam się do takiego przyzwyczaić, gdyż pole widzenia było bardzo małe w stosunku do kasku enduro.

Wtedy zakochałam się w Nolanie N44 z wielką szybą, który był jednak zbyt drogi i nie można było ubrać w nim jednocześnie daszku i szyby (tylko jedno albo drugie). Potem wynalazłam HJC is Multi, który służy mi od 3 sezonów. Ma wielką szybę, ma daszek, więc słońce nie męczy, ale nadal nie był to mój ideał, bo jest zbyt głośny, przewiewny i trudno się w nim wyjmowało szczękę.

Panorama

Nolan wypuścił nowy model N40 full i znów miałam do czego wzdychać, bo cena (jak dla mnie) nadal zaporowa. Dość jednak miałam marznięcia i jesienią kupiłam Sharka Skwal. Miałam go na głowie kilka razy i ciągle się wkurzałam, że nic w nim nie widzę!

Po tym długim wstępie mamy wreszcie happy end 🙂 Nolan N40 potaniał na tyle, że po sprzedaniu Sharka, dorzuciłam 150 zł i mam! Nolana mam!

Czy Nolan jest moim ideałem? Nie 🙂 Obawiam się, że takiego kasku jeszcze nie ma… Ale wyklucza wady HJC is Multi, a to bardzo dużo! Jest szczelny, ma podbródek, jest zdecydowanie bardziej cichy i lżejszy. Szczękę jestem w stanie z łatwością odpiąć i założyć, bez konieczności ściągania kasku. Za wadę uznaje fakt, że nie można w szybie ustawić szczeliny, tylko od razu kilku-centymetrowe otwarcie. Nie jest też tak zgrabny jak HJC, ma o wiele większą skorupę, a okrągły daszek to wrażenie potęguje (ale przed słońcem daszek chroni doskonale).

Cóż mam powiedzieć – we wszystkich życiowych wyborach nie warto zadowalać się półśrodkami. Jeżeli coś nam nie leży, to nie ma po co iść w tę stronę, bo to będzie ślepy zaułek.

Już wkrótce opiszę go dokładniej, a na kolejny test wpadną damskie jeansy motocyklowe Bull-it SR6.

p.s. Kończący się weekend spędziłam w Kotlinie Kłodzkiej i ledwo stamtąd wróciłam. Bo temperatury spadły do 4 stopni i ostro wiało. W planie było rozpoczęcie sezonu w Wambierzycach, jednak z różnych przyczyn temat nie wypalił. Jazda powrotna w niedzielę była prawdziwą udręką. Niesamowity huk wiatru, walka o stabilność Pomidora i te mijane ciężarówki, które „ciągnęły” za sobą taką ścianę wiatru, że ustawiałam się na nią niczym byk na czerwoną płachtę torreadora 😉 Bywają dni, kiedy jazda nie jest przyjemnością, a jedynie koniecznością dotarcia do celu.

Gdy już cel zdobyłam, to rozpakowałam świeżo zakupiony pokrowiec wodoodporny na Pomidora. To miała być taka specjalna wersja z kufrem, tyle że tak jakby – kufer jest za wielki, ups 🙂