Po powrocie z nadmorskiej wycieczki nie miałam już siły jechać na rajd na orientację dla motocyklistów, ale wybrała się tam żeńska ekipa: Magda z Agnieszką.
Więc po raz drugi na moim blogu, gościnnie, oddaje głos Magdzie:
Aga zapytała mnie: „Pojedziemy do Oławy na rajd?”.
Nie bardzo mi się chciało z początku, bo pracując na nocną zmianę nie lubię rano wstawać… Ale w końcu to rajd i kusi mnie to, jak nic innego w wypadach motocyklowych. Trasa jest bliżej nieokreślona, zadania ciekawe i często z dużym humorem tworzone, no i ludzie, którzy lubią to samo.
„Dobrze – odpowiedziałam – ale mogę być rano lekko nieprzytomna…” Pozostało omówić miejsce spotkania, zawartość kufra (jaki prowiant i gadżety zabieramy), wstać rano i się jakoś zebrać! Jak to mówił Shrek? Jakoś poszło, Ośle!
Na starcie pojawiłyśmy się o 10:10. Krótkie powitanie, rejestracja, wybór koszulek i zaczynamy czytać instrukcje. No i na dzień dobry zaćmienie umysłu – patrzymy na mapę i nic, ale to nic nie widzimy! Żadnej opisywanej w zadaniach miejscowości?! No to niezły start – śmiejemy się z Agą, posiłkujemy nawigacją i internetem, aż w końcu budzą się nasze szare komórki – nareszcie! Już wiemy, gdzie i po co mamy jechać. Udaje się nam wystartować o 11:00, ale jeszcze nie wiemy, że to jednak zbyt późno, by wszystko na rajdzie zaliczyć…
Oława – Ośrodek Kultury – pierwszy punkt kontrolny rajdu
Z daleka widać znajome logo, a na pierwszym planie 2 crossy. Idziemy z Agą do chłopaków pod namiot, a oni każą nam wkładać ręce do kartonów z dziurami – znałam już tę zabawę z Kociego Rajdu, więc strachu nie było. Od tego czasu trochę pouczyłam się nazw części motocyklowych, więc pomyślałam: „spoko, damy radę!” I jak pomyślałam tak zrobiłam, Aga też nie miała większych problemów! Punkty zdobyte w komplecie!
Ku naszemu miłemu zaskoczeniu, po takim macaniu części motocyklowych ręce miałyśmy czyściutkie, a panowie stwierdzili, że specjalnie wszystko wyczyścili. Zapunktowali u nas! 🙂
Jeszcze szybkie zdjęcia z crossami i w drogę. Dołącza się do nas 2 chłopaków, bo jadą bez nawigacji, ale na krótko. Jakoś tak wyszło, że Aga zgubiła ich już na pierwszym skrzyżowaniu, więc tylko się do siebie uśmiechnęłyśmy i pojechałyśmy swoją drogą.
Sobocisko – jabłka, jaja i krzyż pokutny
Punkt dobrze ukryty dla nas, a dla miejscowych – znany. Wchodzimy na boisko, a tu tłumy motocyklistów. Przyglądamy się i nie możemy uwierzyć – znowu będą jaja! Na wszelki wypadek dopytujemy, czy przypadkiem nie trzeba będzie się nimi rzucać, ale nie, spoko, trzeba tylko je zanieść na drugą beczkę. Niby proste, ale… trzeba najpierw takie „buciki-koturny” założyć na nogi, ze sznurówkami sięgającymi pasa, więc do noszenia jajek już tylko usta pozostają! Dobrze, że łyżeczki dają w komplecie do tych jajek 🙂 .
Jest zabawnie, ale idzie słabo – uzyskujemy wynik po 3 jajka i zero połamanych nóg! Teraz jabłka (rano to pewnie były jabłka, potem bardziej przypominały breję), które trzeba było w 30 sekund załadować widłami w 2 wiadra, a potem policzyć zawartość. Wynik średni, wrażenia – bezcenne! No i dobrze, że popatrzyłyśmy w instrukcje, bo ze śmiechu zapomniałybyśmy o krzyżu pokutnym. Na szczęście wymalowali go na biało przy kościele, więc zadanie było proste. Jeszcze tylko kocie łby i tuż, tuż jest następny punkt kontrolny rajdu.
Jakubowice – beka z Oławką
Trafiłyśmy do zapomnianego przez konserwatora zabytków pałacyku z ogromnym parkiem. Organizatorzy zaplanowali nam rozprostowanie nóg, czyli w parku zostały ukryte beczki, zawierające 5 części hasła do ułożenia. Spacer ogarnęłyśmy dość szybko – miałyśmy niezłą motywację, bo jedzenie i picie zostało w kufrze, a kiszki już marsza grały 🙂 . Jeszcze tylko wpisać musiałyśmy na kartkę hasło „Oławka”, odmeldować się i odebrać kartę z drugą częścią zadań. Od śmierci głodowej uratowały pączki i cola.
W międzyczasie odczytywałyśmy następne zadania i spojrzałyśmy na zegarek. No i tu nastąpiło małe zdziwienie – jest późno, a raczej – jest za późno na zaliczenie wszystkiego! Aga zarządziła, że przyspieszamy i sięgnęła po internet, żeby co nieco informacji znaleźć szybciej. Znalazła stajnię Hanna, ale bociana i okazji w Owczarach jednak musiałyśmy poszukać same, więc szybko w drogę…
Droga niestety nie pozwalała na rozwiniecie prędkości – kostka, zwinięty asfalt i inne ciekawostki… No ale docieramy do Witowic, a tam słup z gniazdem bocianim – bociana jednak brak! No dobra, przecież on nie musiał wiedzieć, że akurat w tym dniu nie może latać 🙂 . Na wszelki wypadek pytamy o bociana mieszkankę wioski (szła z wózkiem, więc o bocianach powinna coś wiedzieć hehe), która powiedziała, że jest jeszcze jeden, mocno stacjonarny u wójta. Jednak do karty wpisujemy tego nieobecnego boćka i jedziemy dalej. Trochę się nam dłuży, moce nas opuszczają, jest już późne popołudnie, a my daleko w lesie z punktami kontrolnymi, za to z wilczym apetytem na cokolwiek! Mijałyśmy po drodze MCDonaldsa, ale to nie nasze smaki, więc pojechałyśmy dalej…
Oleśnica Mała – Pałac Templariuszy, o którego istnieniu nic nie wiedziałyśmy!
To dla nas najlepszy punkt kontrolny rajdu – właściwi ludzie na właściwym miejscu i we właściwym czasie! Jak tylko tu dojechałyśmy, to po zdjęciu kasków, marzyłyśmy tylko o jednym: jeść i pić! A w kufrze miałyśmy tylko po bananie na głowę i litr wody! Jak z nieba spadli nam organizatorzy z chlebem, smalcem, ogórkami, a nawet i ciasto w kilku rodzajach było, nie mówiąc już nic o kawie! Pajda chleba ze smalczykiem i ogórasem – to było miodzio! Przebiło wszystko! Poczułyśmy się jak w siódmym niebie – tak niewiele, a tak dużo!
Po tak miłym przyjęciu czekało nas jeszcze zwiedzanie pałacu – tu miałam lekki niedosyt. Rycerz opowiadał za szybko i za krótko, a miałam wrażenie, że jeszcze dużo miał do powiedzenia, tylko w grupce mieliśmy niecierpliwą młodzież, która niestety, nie była zainteresowana historią tego miejsca… Korzystając z okazji, że przyglądają się nam tubylcy, próbowałyśmy znaleźć odpowiedź na pytanie będące zadaniem – o okazje, jakie można nabyć w Owczarach. Oni kręcili głowami i nic innego nie przyszło im do głowy, jak… ziemniaki. Postanowiłyśmy sprawdzić tę informację u źródła.
To mogą być tylko ziemniaki – informację potwierdził mieszkaniec Owczar, więc nasze zdziwienie na mecie było dość duże, że to był węgiel, a nie ziemniaki! No i punktu nie dostałyśmy! Skąd oni ten węgiel biorą? Swoją drogą „bieda szybów” tam chyba nie ma 😉 . Jeszcze tylko zapuściłyśmy internet, aby sprawdzić, co zastaniemy w Hannie? To poszło łatwo, bo od razu wyświetliło nam stajnię, więc kolejne zadanie miałyśmy odhaczone.
Następna na trasie była Ścinawa Polska – i Marina z kajakami
Dotarłyśmy na kajaki dość późno, a mając na uwadze to, że metę zamykają o 17:00, może 17:30 i realnie oceniając nasze szanse w walce z prądem rzeki, z przykrością odpuściłyśmy sobie to zadanie. Na pewno było zabawnie, niektórzy wyszli z zadania z mokrymi ciuchami, ale nawet im mordy się cieszyły. Zostawiłyśmy sobie furtkę, jakby nam jednak czasu starczyło i pognałyśmy do Jelcza-Laskowic.
Chciałyśmy dojechać szybko, ale akurat na tej drodze sterowanie nad moim motocyklem przejął wiatr. Za nic nie mogłam się utrzymać w linii prostej, ciągle mną rzucało i gdybym trafiła na policję, to pewnie musiałabym podmuchać w wiadome urządzenie, bo wyglądało to zabawnie 🙂 . Na szczęście Jelcz nie leży na końcu świata i jakoś tam dotarłyśmy. Fajny zakątek, plaża, piasek i punkt z zadaniami z bezpieczeństwa i pomocy medycznej. W Agnieszce odżyły wspomnienia z dzieciństwa – bywała tam z dziadkiem… Już po chwili od przyjazdu dopadły nas przemiłe Panie z PCK i zaczęły zadawać pytania. Nie było na nas mocnych – wiedziałyśmy wszystko, co się spodobało organizatorkom, zwłaszcza, że na niektóre pytania męska część uczestników nie znała w ogóle odpowiedzi! Uradowane, tym razem z punktami, byłyśmy gotowe na powrót do Oławy i stawienie się na mecie.
Meta troszkę nam się schowała. Może dla miejscowych było jasne, gdzie się mieści wjazd na właściwe ogródki działkowe, ale dla nas niestety nie. I gdybym w ostatnim momencie kątem oka nie zobaczyła dmuchanej bramy ze startu, to nie wiem, czy zmieściłybyśmy się w czasie. Na mecie na szczęście nie byłyśmy ostatnie, oddałyśmy nasze karty z punktacją i powlekłyśmy zmęczone nogi do okienka z jedzeniem. Pewnie w oczach kolegi wydającego ciepłe posiłki wyszłyśmy na marudy, bo przez zapach gulaszu i opowieści o cebulce do kiełbasy długo nie mogłyśmy się zdecydować, co wybrać. Trochę przyszedł nam ów kolega z pomocą i nałożył po jednej porcji tego, i tego podejmując za nas decyzję – bo kolejka czekała już długa!
Podczas jedzenia (jak to zwykle baby mają w zwyczaju) chciałyśmy poplotkować, ale się nie dało. Organizatorzy i klubowicze wciąż do nas podchodzili i zagadywali. Było to sympatyczne i miłe z ich strony, że nie są zamknięci na obcych, tylko dbają o dobry humor każdego uczestnika. Impreza wieczorna rozpoczęła się od przedstawienia wyników i wręczenia nagród. No i tu bardzo żałowałyśmy, że nie znalazłyśmy się w tym gronie, bo koszulki, które zostały nagrodami były naprawdę świetne!
Podsumowując – rajd tak fantastyczny, że już podjęłyśmy decyzję – w przyszłym roku znów jedziemy, ale na starcie będziemy szybciej, żeby na nic nie brakło nam czasu!