Celem sobotniej wycieczki była Moszna i piękny zamek tam postawiony. Według jednych źródeł nazwa wsi pochodzi od słowa moszna – w topografii oznaczającego dolinę, natomiast inne źródła informują, iż nazwa wsi związana jest z rodziną Moschin, która w XIV wieku przybyła w tę okolicę. Współczesne skojarzenia są nieco inne 🙂 .
Na wycieczkę pojechałam się z Marcinem, z którym za 1,5 tygodnia wybieramy się motocyklami nad morze. Poznaliśmy się tydzień wcześniej, a ta wycieczka była okazją do przetestowania naszego motocyklowego teamu w praktyce.
Nawigacja Marcina miała fantazję i pokrążył nieco po okolicy zanim do mnie dotarł, a potem do Nysy ja poprowadziłam, bo drogę znałam. Od Nysy znów musieliśmy zaufać nawigacji, ale obyło się bez przygód, choć na miejsce dojechaliśmy w ostatniej chwili, bo po 16, a o tej godzinie ruszała ostatnia tura zwiedzania.
Sam zamek robi niesamowite wrażenie, jest jak z filmów wyciągnięty, tak wystawny, że wydaje się nierealny. Okazało się, że ten wygląd zamku i pomieszanie stylów poszczególnych skrzydeł, to dzieło hrabiego Franza Huberta. Nie otrzymał on pozwolenia na przebudowę i zmianę wyglądu zamku, więc dziwnym trafem wybuchł tam pożar i hrabia zrobił sobie „chatę” po swojemu. Z baroku powstał styl neogotycki (najbardziej mi się spodobał) i neorenesansowy. Niestety w 1945 roku stacjonowała w zamku Armia Czerwona i w tym czasie dewastacji i zniszczeniu uległo 90% wyposażenia zamku. Szkoda, bo musiał być przepiękny, także we wnętrzach.
Obecnie w zamku zwiedza się bardzo mało, jedynie 5 pomieszczeń, gdzie zachowała się niewielka część umeblowania. Reszta zamku jest podzielona pomiędzy działalnością hotelu, Centrum Terapii Nerwic i stadniny koni obok. Pani przewodnik opowiadała ciekawie, choć brakowało tu nawiązania kontaktu ze zwiedzającymi i poczucia humoru, jak to ma miejsce w innych obiektach. Z drugiej strony ta grupa była dość liczna i momentami ciężko było ją opanować w swawolnym zwiedzaniu.
Po części oficjalnej okrążyliśmy zamek, wypiliśmy kawę i odwiedziliśmy oranżerię. Na koniec mała rundka po terenie parkowym z pięknymi lipami i zieloną wodą 😉 . Pora była późna, więc trzeba było wracać…
Przez całą sobotę przelatywały nad nami burzowe chmury. Przed pierwszym deszczem schroniliśmy się na stacji paliw w Paczkowie. Drugi i trzeci deszcz nas złapał po drodze, ale było tak gorąco, że motocyklowe jeansy zdążyły mi przemoknąć dwa razy i dwa razy wyschnąć w czasie drogi. Zwykle mieliśmy takie szczęście, że jechaliśmy w jasną stronę i burzowe chmury udało się wyprzedzić. Największa ulewa zdarzyła się nam w Mosznej, ale na szczęście byliśmy wtedy wewnątrz zamku.
W Nysie rozdzieliliśmy się – ja pojechałam w stronę Barda, a Marcin Wrocławia. Jego na kwadrans burza dopadła na autostradzie, a ja stoczyłam wyścig o przeżycie 🙂 . Jak ruszałam, to już mocno grzmiało, a w czasie jazdy burza się rozhulała. Pioruny waliły mi po prawej stronie ostro, ale przede mną nadal było jasne niebo, więc miałam szansę jej uniknąć. Pędziłam ile fabryka dała (na szczęście z Nysy jest droga, niczym autostrada), deszcz mnie co chwilę łapał, a w lusterkach widziałam tylko ciemność i błyski. Ostatecznie zwyciężyła jasna strona mocy! Im bliżej byłam domu, tym gorzej wyglądała okolica. Mnóstwo połamanych i wyrwanych drzew, wszędzie gałęzie, a na miejscu nie było prądu. Mieliśmy szczęście w tej trasie…
Wracając do Marcina, to nieźle nam się razem jechało, co dobrze wróży na kolejną wyprawę. Mamy podobny styl jazdy, maksymalne prędkości, przyśpieszenia i bardzo dobrze nam wychodzi synchroniczne wyprzedzanie. Przypominam także, że chętnie przygarniemy jeszcze kogoś. Wyjeżdżamy w dowolnym terminie po 27 sierpnia z Wrocławia nad morze, bocznymi drogami, z prędkościami do 100km/h i dzielimy trasę na dwa dni. Śpimy w namiotach i na miejscu planujemy być 3-4 dni, zmieniając położenie na wybrzeżu. Powrót także dwudniowy.
Jeszcze mała historyjka ku przestrodze – uczcie się lepiej na moich błędach! Każdemu z nas zdarza się zapomnieć wyłączyć kierunkowskaz. Nie jest w motocyklu tak łatwo jak w aucie, że głośno pika i sam odbija. Jak jedziemy grupą to nawzajem zwracamy sobie uwagę, choć nadal się to przytrafia, mimo wielu kilometrów w sezonie. Ja także popełniam czasem takie niedopatrzenie, ale w niedziele uświadomiłam sobie, że to nie błahostka, ale takie zachowanie może mnie kosztować bardzo wiele…
Do rzeczy. Jechałam główną, a z podporządkowanej już gotował się do startu samochód. Zauważyłam, że dziwnie się zachowuje, to przyspieszyłam. On jednocześnie wyjechał i mnie obtrąbił – nie wiedziałam o co chodzi! Podjechał do mnie na światłach i wyjaśnił – miałam wbity kierunkowskaz, że skręcam w prawo, więc on śmiało wyjechał. Taka głupia sytuacja, a mogła się skończyć nieciekawie… Pamiętajcie o pilnowaniu kierunkowskazów!
Zamek w Mosznej?! Kto Cię polskiego uczył?! To tak się Mosznę odmienia? :)))
hehehe oficjalne źródła podają, że „w Mosznej” i wcale się nie dziwie ;-D