Trekkingowy Pomidor

Długi weekend był dla mnie niczym weekend zwykły, bo pierwsze dwa dni wolnego ogarnęła biała mgła i zimno penetrujące do kości. Swoją aktywność ograniczyłam zatem do komputera i jak pogoda barowa nakazuje – towarzystwa przy flaszeczce. I takie dni są potrzebne dla reanimowania organizmu, bo cały tydzień chodziłam, jakaś zamulona, tłumacząc to sobie zmianą czasu na zimowy (może raczej zapadam w sen zimowy?). W pierwszą noc weekendu przespałam 14 godzin! A już nie ważne, że kolejne nieco zawaliłam hehe

kijkiW poniedziałek wraz z pierwszymi promieniami słońca miałam wizję! Postanowiłam wziąć kijki trekkingowe dla wzmocnienia ręki i pojechać Pomidorem w pobliskie górki. Sprawdziłam, czy w kufrze zmieszczą się: kask, buty i kije. Niestety te ostatnie wymagały specjalnych środków transportowych –> patrz załączony obrazek 😉 . Uskrzydlona tą piękną wizją siebie brykającej po słonecznych szlakach, udałam się w drogę.

I ja zupełnie nie rozumiem, dlaczego rzeczywistość nie nadąża za moją wyobraźnią???

Dojechałam i już pierwszy zgrzyt – słońce może i było, ale z drugiej strony tej góry, na miejscu był wiatr urywający głowę, szaro i buro. Potem drugi – kijki mojej mamy (swoje mam we Wrocławiu) nieużywane od lat, nie chciały się skręcić. Nie poddając się, przebrałam buty, „upolowałam” kija do ćwiczenia ręki i heeeeja. No i ostatni zgrzyt – trasa była masakrycznie śliska, kamienie mokre i wszędzie zgniłe liście, czyli zerowa przyczepność. Po kilometrze stwierdziłam, że póki mam nogi całe, to może już sobie wrócę… Ręka też coś miała focha i jęczała z byle powodu. Połaziłam sobie jeszcze po okolicy, już na dole i mimo wszystko optymizmu nie straciłam hehe. Mijałam fajnych chłopaków na trampkach i tenerkach – muszę się z nimi kiedyś zapoznać, bo oczywiście strzeliłam heloooooł i pojechałam, zamiast to zrobić od razu, i mieć z kim śmigać 😉

Na wtorek był plan zdobycia Ślęży, ale już po zderzeniu wyobraźni z rzeczywistością dzień wczesniej, plan zmienił się na motocyklowe ognisko w Mietkowie. Potem zderzyły się jeszcze raz (prawdziwy karambol!), bo to trasa zbyt długa dla mojej ręki, więc stanęło na Zbiorniku Sudety w Bielawie. Wstępnie zapowiedziała się Maja i dwóch kolegów.

dziewczynyRankiem słońca było mało, pojechałam zatankować, a ręka była w świetnej formie i miałam wrażenie, że jechać mogę na koniec świata! Jak dojechałam do Bielawy, to Maja właśnie zaparkowała, pozwiedzałyśmy okolicę i potem dołączyła do nas Agnieszka. Trzy motocyklistki, odmienne motocykle, ale łączy nas pasja i podobne poczucie humoru. To był super spędzony czas! Motocykliści w większej grupie do nas też jechali, ale zatrzymał ich pochód i krupnik w Świdnicy 😉 . Wyszło nam babskie popołudnie, bardzo udane!

Jeździło mi się fantastycznie, nie mam już problemów z szybkim omijaniem dziur, Pomidor się słucha 😉 . Jedynie czasem ta elastyczność (a raczej jej brak) mnie wnerwia, jak wjeżdżam w zakręt płynnie, a przy wyjeździe już mi robi dum dum dum, że bieg za wysoki. Na szczęście zmienia się go w sekundę.

Odkryłam też swój nowy talent – zatrzymywanie czarnych kotów zanim przebiegną mi drogę. Trzy razy udało mi się powstrzymać je wzrokiem od tego, strasznego czynu 😉 . A pamiętacie tego lisa?? Przyniósł mi jednak szczęście – wygrałam w konkursie Motocykla plecak Rebelhorna i zestaw chemii Motul 😉 .