Nadejszła wiekopomna chwila, czyli jazda pierwsza

1. Przygotowanie psychiczne

Przed pójściem na pierwsze (w życiu :-)) dwie godziny jazdy motocyklowej, musiałam popracować nad swoim nastawieniem do tejże czynności. Przejść z fazy „stresu i podekscytowania” – która raczej utrudnia naukę, do fazy „optymizmu i co ma być to będzie!”

Raczej mi się to udało, bo stres złapał mnie tylko na chwilę – przy pierwszym odpaleniu motocykla, a podekscytowanie wróciło dopiero po lekcjach jazdy.

2. Obcykanie motocykla

Na początek przyswoiłam trochę wiedzy na sucho – co i gdzie jest w motocyklu. Wcześniej przygotowałam się jedynie z miejsc strategicznych, czyli: gaz, hamulce, sprzęgło, biegi. A z tych różnych przełączniczków już nie, więc był niezły ubaw, jak klaksonem chciałam uruchomić kierunkowskaz ;-). Nie mówiąc już o tym, że żyłam w świętym przekonaniu, ze gaz w motocyklu dodaje się, kręcąc manetką do przodu… No cóż, autorzy dowcipów o blondynkach muszą mieć skąd czerpać inspiracje ;-)!

Potem była jazda „ekologiczna”, może trochę niepraktyczna – ale Partia Zielonych byłaby dumna! A dokładniej to było tak, że jechałam napędzana siłą mięśni instruktora, który mnie co jakiś czas podpychał do przodu. Próbowałam w tym czasie obrać tor jazdy i nie podpierać się stopami.

3. No to jedziemy!

Przyszedł czas na odpalenie motocykla i próbę ruszenia, co pod nadzorem instruktora Waldka, oczywiście się udało. Ale pierwsze „tańce” z kierownicą i manipulacje gazem – napawały mnie lekkim zwątpieniem…

Powoli zajarzyłam o co chodzi z tą kierownicą (żeby nie świrowała), ale gaz jeszcze potrafi mnie zaskoczyć. Ponoć już nie jedna kobieta na kursie w sytuacjach stresowych dodawała gazu, zamiast hamować … Ja to mam trochę inny odruch – hamuje nogami ;-). W sumie nie wiem po co, bo motocykla tak nie zatrzymam, ale to taki głupi nawyk (który muszę zwalczyć), chyba z jazdy rowerem?

Jakimś cudem zaczęłam sobie śmigać, a raczej „pyrkać” w kółko po placu, początkowo dość koślawie… Potem instruktor Waldek przypomniał mi z zajęć, jak trzeba patrzeć w zakręt i drogę w imię zasady: „gdzie się patrzysz – tam pojedziesz”. I już szło mi, o niebo lepiej!

Tylko spięcie mięśni dało się odczuć w ramionach i nadgarstkach, bo im bardziej się starałam – tym bardziej napinałam…

Postęp jakiś jest, co nie zmienia faktu – jak daleka jeszcze jestem od panowania nad motocyklem, choćby w stopniu podstawowym! Przynajmniej będę miała jeszcze o czym pisać :-).

9 odpowiedzi na “Nadejszła wiekopomna chwila, czyli jazda pierwsza”

  1. I tak masz niezły początek 🙂 Ja jak pierwszy raz siadłam na moto, to od razu miałam potężną glebę – przed murkiem na szczęście :))) Powodzenia w dalszej realizacji planów.

  2. Super!!! śledzę Twoje zapiski gdyż zaczynam 8 czerwca 🙂 jakoś mi lżej na duszy po nich 😉

  3. Hahahah ja na pierwszej jeździe też chciałam dodać gazu kręcąc manetką do przodu !!!

  4. faktycznie dobrze znalezc takie miejsce w sieci gdzie KOBIETA probuje tego samego co ja niebawem 🙂 jutro mam pierwsza jazde, milo bylo dowiedziec sie ze nie kazdy jest taki hop do przodu i wszystko przychodzi z czasem 😉
    LwG!

    1. Nie jestem jakimś talentem w kierunku motocyklowym, było różnie w imię zasady „raz na wozie raz pod wozem” 😉 Ważne, by nie stracić z oczu celu i wierzyć, że się uda! Dasz sobie świetnie radę 😉

      Późniejsza jazda, już na własną rękę – to dopiero jest prawdziwa szkoła motocykla i życia 😉

  5. Hej,
    Ja dziś mam pierwszą w zyciu jazdę, jeszcze nigdy nie prowadziłam motocykla, do tej pory byłam tylko plecakiem.. Mam nadzieję, że będzie dobrze.
    Pozdrawim!

    1. Będzie! Tylko się nie poddawaj przy pierwszych przeciwnościach, bo każda nowa umiejętność wymaga trochę czasu, ale potem jest już sama frajda!

Możliwość komentowania została wyłączona.