W błocie po… pas

tukan1Rajd Tukan to impreza dla dużych enduro w której postanowiłam brać udział, jako „pomagier organizatora”. Trasa była na tyle wymagająca, że na moim Stringu – nie do pokonania. Stopień trudności dodatkowo podniósł padający od piątku (i bez przerwy) deszcz. A w sobotę zapadła decyzja o skróceniu kilku odcinków, żeby zawodnicy mieli szansę dotrwać do mety 😉 .

Sobota nie była najlepszym dniem na motocykl, ona nawet nie nadawała się do wyjścia z domu! Jednak o 6.30 wytargałam Stringa i wyruszyłam na Tukana. Do przejechania tylko 10 km (także bez przekleństw się obyło), jednak przeliczyłam się nieco z obuwiem – bo motocyklowe buty zostały w domu, a wzięłam markowe traperki z dumnym napisem „waterproof”, które już po pierwszej kałuży skutecznie nabrały wody… od góry 😉 . Skórzana strona rękawiczek służyła mi za wycieraczkę i jakoś udało mi się widzieć (czasami) gdzie jadę…

O tak wczesnej porze na bazie zastałam kierownika zamieszania i dwóch śmiałków, którzy dzień wcześniej w deszczu pokonali 500 km, żeby na rajdzie być (szacun!). Reszta jeszcze jechała, bądź jeszcze nie wstała po piątkowym wieczorze 😉 . Powoli jednak wielki namiot organizatora zaczął się napełniać, zadania zostały rozdzielone i około 30 zawodników postanowiło na zmianę kąpać się w błocie i brać prysznic w deszczu (1/3 z nich wybrała objazdówkę turystyczną, reszta – wersję hardcorową rajdu).

Zostałam obdarowana stoperem i poinstruowana, cóż to takiego te „międzyczasy”. Potem w piątkę upakowaliśmy się do auta i pojechaliśmy na nasz pierwszy odcinek. Po drodze wypytywaliśmy ratownika (co z nami jechał) o jego pracę i ciekawe (obrazowe też) było stwierdzenie, że bardziej od widoku mózgu, nogi czy ręki bez właściciela, „rusza” go puszczony w karetce paw 🙂 .

tukan3Meta naszego odcinka była na zjeździe z górki, więc często była przelatywana, nie przejeżdżana, a największy kamikaze ledwo wyhamował przed główną drogą obok. Małe crossy po prostu „przefruwały” całą trasę, a duże enduraki jechały bardziej dostojnie, co nie znaczy, że wolno 😉 . Potem słyszeliśmy z odcinka obok, jak zawodnicy wpadają w zboże, a na ostatnim odcinku (poligon) – sami mogliśmy podziwiać różne, ciekawe techniki pokonywania błota, łącznie z wjeżdżaniem na metę od strony przeciwnej 😉 .

Deszcz na trochę odpuścił, ale jak się zaczęliśmy z tego powodu cieszyć, to lunęło ostro i nie przestało już do nocy. Zostałam w kurtce motocyklowej, bo wydawała mi się odporna na wszystko, jednak po paru godzinach na karku przemokła, podobnie jak buty. Szybka wymiana skarpet, worki do butów (potem udało się nam przystosować taką złotą folię od ratowników) i dałam radę stać w ten piękny, majowy dzień naaaaaadal. Nie czułam się z tym źle, bo widząc uśmiechnięte, choć zmęczone, „gęby” naszych zawodników – wiedziałam, że warto! A większość wcale nie była lepiej ubrana, a bardziej utaplana, bo błoto (cytuję) sięgało po jaja 😉 . Ogólnie, impreza się udała, choć frekwencja w słoneczny dzień z pewnością byłaby lepsza. Zaczynam czekać na 2. Rajd Tukan 😉 .

tukan2Rajd w wersji extreme ukończyło 10 zawodników, po powrocie do bazy okazało się, że reszta od dawna świętuje przy piwku i prosiaku, a jak już zaczęli śpiewać „oj dana, oj dana, blondyno kochana” to musiałam się nieco ewakuować 😉 . Przed zmrokiem wróciłam do domu, bo druga kurtka zaczęła przemakać, jedynie spodnie softshell-owe dały radę w tych warunkach. Gorąca wanna to było to, co do pełni szczęścia było mi potrzebne, choć powrotna droga też była fajna, bo mi się zawsze włącza „samo-zadowolony nastrój”, jak mogę jechać na moto i jakoś (póki co) – niezależnie od warunków pogodowych.

Na drugi dzień wróciłam do bazy na porządki. Strasznego „chlewu” nie było, jedynie rozdeptany teren był dość upierdliwy, ale w butach (już) motocyklowych i tradycyjnie z workami na stopach było OK. Pakowanie wielkiego namiotu i sprzątanie poszło dość sprawnie, choć męska część pomagierów straciła zapał do roboty w momencie znalezienia reszty piwa w beczce 😉 .

mozgWracając do domu zobaczyłam za sobą jakiegoś dzikiego crossa, to puściłam go przodem, a on wcale nie odjechał tylko postanowił sobie ze mną podróżować. Potem „się zgubił” i szukał mnie, aż znalazł pod biedrą – okazało się, że to po prostu nasz zawodnik (a nie przyczajony psychopata, bo z czarną szybą w kasku hehe) . Pogadaliśmy sobie i pojechałam do domu, a po drodze zobaczyłam…. mózg na drzewie….yyyyyyy musiałam zawrócić i zrobić fotę. Swoją drogą to byłaby bardzo ciekawa kampania przeciw przekraczaniu prędkości. Nie myślicie?

Więcej o rajdzie, fotki i filmy będą na www.rajdtukan.pl

p.s. W piątek rano, dowiedziałam się, że mam już termin kolejnej operacji barku, tym razem w Poznaniu. Spróbują mi ten staw oczyścić, zanim zdecydują o endoprotezie. Mam wielką nadzieję, że to pomoże i zachowam jednak własną kość.

Rajd Tukan

Zapraszam wszystkich, co mają większe/mniejsze enduro (250 wzwyż) do udziału w Rajdzie Tukan. Inicjatywa pierwszej edycji rajdu w okolicach Kamieńca Ząbkowickiego, tak mi się spodobała, że postanowiłam zostać ochotnikiem do pracy przy jego organizacji.

Poznałam już kierownika całego zamieszania, bardzo zmotywowanego, by wszystko wypadło dobrze. On sam i inni chętni do pomocy – jeżdżą endurakami, więc robią dla innych wszystko to, czego sami, by od tego typu rajdu oczekiwali.

Będzie trasa Racing, dla tych co uwielbiają błotko i trasa Adventure – dużo lżejsza, bardziej asfaltowa, ze zwiedzaniem i zadaniami do zaliczenia (można wziąć plecaczek). Wszystko odbędzie się 17-maja, a szczegóły na rajdtukan.pl.

stringA mojemu motocyklowi ostatnio zaserwowałam tuning naklejkowy (ciut lakier na tym ucierpiał) i od teraz nazywa się tak, jak ma na imię – String, a nie jakaś Senda R. Czekam na zabawne sytuacje z tej zamiany wynikające, czyli nowy model Yamahy (jak mam na silniku) String. Jedyny egzemplarz na świecie!

Pośmigałam coś tam w weekend i miałam jedną zabawną sytuację, choć przez moment wydawała mi się dość straszna! W niedzielę słabo mi szła jazda, ale to kwestia ciśnienia była – bo po wypiciu kawy, wena mnie naszła i pojechałam na odludne, kręte drogi, pośmigać.

wwwOkazało się, że nie takie odludne – bo przez 1/3 drogi siedziały mi na tyłku 2 samochody. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że co jakiś czas zachęcałam ich do wyprzedzenia mnie, a oni bardzo uparcie jechali za mną! Nawet jak zwalniałam do tych 30 km/h na prostej i zjeżdżałam do boku, machając ręką, żeby jechali – to oni nadal uparcie jechali za mną! Trochę zaczęłam się martwić, szczególnie jak jeden jechał mi prawie na tyłku.

Postanowiłam jeszcze raz ich zachęcić prawie stając i wreszcie w dość opornym tempie mnie wyprzedzili, a ze wszystkich okien pomachali rękami. Odetchnęłam, bo jednak miało to wymiar sympatyczny – chcieli sobie popatrzeć, jak baba na motorze jeździ. Po chwili mi odjechali i wielkie było moje zdziwienie, jak wychodząc z zakrętu zobaczyłam jeden z tych samochodów stojący przy poboczu, wysiadł z niego kierowca i szedł prosto na mnie, aż zamarłam (środek lasu!!!!). Ale patrzę na twarz, a on się uśmiecha, pokazuje mi OK i idzie w krzaki się odlać! To ja tu prawie na zawał schodzę….

p.s. zapraszam do przeczytania inspirującego wywiadu, który przeprowadziłam z Basią Grad TUTAJ