Zamkowa niedziela z Martą

Wreszcie mamy wiosnę, a czasami to myślę, że wczesne lato – bo gdzieś się zatarły te temperatury przejściowe. Sobotę miałam pracującą, ale już niedzielę w pełni mogłam przeznaczyć na jazdę motocyklem. Większość znajomych jechała do Częstochowy, ale mnie jakoś nie ciągnie na, aż tak masowe imprezy.

Zapytałam koleżankę Martę, czy ma czas w niedzielę, a jak potwierdziła to powstał plan zupełnie babskiej wycieczki. Dlaczego? Bo babskie wycieczki są spontaniczne, przeplatane kobiecym spojrzeniem na świat i naszą pasję. Czasami mam ochotę przebywać w gronie samych motocyklistek. Zapodałam posta na motocyklowych grupach i zgłosiły się dziewczyny chętne na wspólne jeżdżenie, ale niestety bez czasu w tą akurat niedzielę. Ostatecznie wyjechałyśmy dwie.

Plan wycieczki powstał z mapami google. Od sierpnia mieszkam w Brzegu Dolnym, więc zakres moich wyjazdów poszerzył się o woj. wielkopolskie. Co robi blondynka szukająca inspiracji na wyjazd? Wpisuje zamek lub pałac w mapach i google wskazuje takie punkty w okolicy. Potem trzeba połączyć te kropki z pominięciem głównych tras i już jest ciekawa wycieczka! Niestety nie wszystkie miejsca google oznacza, więc po wyczerpaniu tej metody trzeba już szukać ciekawych miejsc na stronach www.

Ruszyłyśmy o 12 w kierunku Milicza, nie obyło się bez zawracania, bo musiałyśmy złapać stację benzynową, a trasa zaczęła zbaczać na „zadupia”. Jednak nic nie dzieje się bez powodu, bo zupełnie przypadkiem wpadłyśmy na Żmigrodzki Zespół Pałacowo-Parkowy. Stoją tam ruiny, spalonego przez armię radziecką, zamku oraz całkiem zachowana baszta, która jest punktem informacji turystycznej. Ruiny zamku są tak zabezpieczone, że można do nich wejść i wspiąć się schodami. Na naszej trasie było kilka punktów, więc nie miałyśmy czasu na dokładne zwiedzanie. Jednak z pewnością każdy z nich jest wart powrotu i dokładniejszej analizy 🙂 .

Trasa wiodła przez Milickie Jeziora, droga jest tam świetna, jednak zupełnie uniemożliwiająca bezpieczne zatrzymanie się i znalezienie ładnej panoramy. Potem skręciliśmy na mniejsze drogi, o różnym stanie nawierzchni, czasem tak wąskie, że motocykl z samochodem ledwo się mijał. Małe wioseczki, lasy, super klimaty!

Dotarłyśmy do punktu, w którym znajdować się miały ruiny zamku w Starym Sielcu. Droga do niego prowadziła przez prywatny teren małego dworku, a że to jedyna droga to przymknęłyśmy oko na mały znak zakazu na bramie i tam wjechałyśmy. Niestety na zewnątrz była jakaś pani i bez krzyku, ale jednak stanowczo wyprosiła nas z terenu. Spytałam jeszcze, jak się dostać do zamku inaczej, to odpowiedziała, że niektórzy wchodzą jakoś z drugiej strony. Odpaliłam mapy google i znalazłam ślepą drogę, na którą się udałyśmy.

Po drodze zaczepiłyśmy rowerzystów, którzy powiedzieli nam, że pani dzierżawi teren, ale ruiny zamku już nie. Można się do nich dostać idąc wzdłuż lasu, a droga asfaltowa zamieni się w polną. Pojechałyśmy. Piach był momentami grząski, ale też i ubity – trzeba było zmieniać tor jazdy i udało się bezpiecznie podjechać. Tyle, że droga zamiast wieść do lasu, odbiła w drugą stronę, a z tego miejsca zamek był dość głęboko w gęstwinie. Odpuściłyśmy sobie ten punkt. Ja jeszcze tam wrócę, tylko podjadę pod pierwszy wjazd i po prostu obejdę zabudowania.

Rowerzyści powiedzieli nam, że ładny pałac jest jeszcze w Smolicach, więc tam też podjechałyśmy, choć obiecanej kawy tam nie było. Za to był imponujący, 18 hektarowy park! Sam pałac pochodzi z konca XVIII wieku, jest siedzibą firmy oraz są tam lokale mieszkalne – nie widziałyśmy żadnej możliwości wejścia do środka.

Naszym głównym celem był jednak Hotel-Zamek w Rydzynie. Zobaczyłyśmy tam duży kompleks budynków, a sam zamek powstał XVII wieku. Działania wojenne nieco go splądrowały, jednak miał to szczęście, że trafiał w ręce ludzi, którym zależało na odtworzeniu jego dawnego stanu. W zamku jest hotel, sale konferencyjne i restauracja, a na zewnątrz bardzo ładny park. Udałyśmy się na zasłużoną i wyczekiwaną kawę, choć historyczne wnętrza restauracji nieco kontrastowały z naszym wyglądem i wzbudziłyśmy ogólne zainteresowanie innych gości haha. Wychodząc zobaczyłam… Rzymianina, yyyy, serio 😀 . Okazało się, że panowie obstawiali jakąś wystawę. Marta zapytała, czy możemy zrobić sobie z nimi zdjęcie, no i mamy takie na pamiątkę!

Dochodziły do nas wieści, że po okolicy szaleją burze, co zmotywowało nas do odwrotu, szczególnie, że godzina też już późna była, a do domu jakieś 80 km. Do tego padł mi telefon, a w nim była nawigacja. Marty telefon nie mieścił się w moim etui, a już zaczynało kropić. Musiałyśmy jechać z pamięci i na znaki, jak w czasach, gdy nawigacji jeszcze nie wymyślono haha. Trochę prowadziłam ja, trochę Marta, aż w końcu stało się… Dopadła nas mega ulewa, a momentami to chyba nawet grad. W takiej sytuacji od razu szukam przystanku autobusowego, niestety po drodze mijałyśmy tylko takie z samym słupkiem. Wreszcie z boku dojrzałam jeden, zaczęłam zwalniać, co na szczęście dojrzała Marta, która jechała przodem. Pokazałam jej, że zawracamy i wpakowałyśmy się pod wiatę przystanku. Była mi bardzo wdzięczna, bo miała na sobie skórzany strój, bez membran w jakie wyposażone jest moje ubranie. Gdyby jej namokło, to godzina jazdy, w 10 może stopniach, dobrze by się raczej nie skończyła.


Plus tej sytuacji był taki, że wiał wiatr i szybko przeganiał chmury. Poza tym trasa jakoś tak nas poprowadziła, że raz pioruny waliły po prawej stronie, raz po lewej, a my jakoś tak środeczkiem, suche do domu! Dojechałyśmy na 19. Marta zaproponowała, że podrzuci mnie z garażu do domu. Przyjęłam to początkowo z lekkim niedowierzaniem, ale okazało się, że ona ma już spore doświadczenie z „plecakami”, więc nie zostało mi nic innego jak jej zaufać. Tym samym przejechałam się SV-ką, która jest zdecydowanie głośniejsza, twardsza i bardziej wibrująca od mojej ER-6, przy czym jest też większym agresorem (choć oczywiście do poskromienia, co Marta udowadnia, bo to jest jej pierwszy motocykl).

Wycieczka była udana, wielokrotnie łapałam się na tym, że gęba mi się w kasku cieszy. Towarzyszka dobrana idealnie! Było wesoło i spontanicznie. To pierwszy dłuższy wypad turystyczny w tym sezonie i to jest właśnie to, co lubię robić najbardziej!